Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Relacja z wyprawy Afromedes. Pojechali dwoma mercedesami wrócą jednym! [FOTORELACJA]

redakcja
redakcja
Ekipa wyprawy "Afromedes" do tej pory podróżowała dwoma mercedesami, sytuacja się jednak zmieniła jeden z samochodów został sprzedany w Afryce. Do Polski wracają jednym, przed nimi trasa wiodąca przez zaminowany teren. Na jakie przygody natrafili?

W Ambasadzie Ghany w Ouagadougou był pewien problem z rozpatrzeniem naszych wniosków o wizę (ściśle związany ze zmianą przepisów sprzed kilku dni, w związku z czym nikt nic nie wiedział), tak więc postanowiliśmy spróbować dostać wizę na granicy . Tam jednak panowie celnicy powiedzieli nam, że nie są upoważnieni do wydawania wiz i mimo naszych usilnych próśb, nie udało się. Postanowiliśmy, więc spróbować w Lome, stolicy Togo.
Asfalt z dziurami wielkości kraterów
Do Togo wjechaliśmy od samej północy i na samo południe, czyli do Lome mieliśmy do pokonania ponad 600 km. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie droga , która tam wiodła. Był to asfalt z dziurami (a raczej kraterami) o gęstości 5-10 dziur na metr kwadrat. Jako, że wszystkich dziur nie dało się ominąć, trzeba było wykazać się umiejętnością ich selekcji na takie, które nam koła nie urwą i na takie, które na koła pourywają. Po drodze do Lome zwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, m.in. Neno Caves, dolinę Tamberna oraz tropikalny las deszczowy w regionie Kpalime.
Spotkanie z tubylcami
Po tropikalnym lesie zrobiliśmy sobie małą wycieczkę (po wcześniejszym załatwieniu przewodnika) i zobaczyliśmy wiele gatunków motyli, ciekawe rośliny, jak dzikie ananasy, kakao, kawę. Interesujące było również spotkanie z tubylcami pędzącymi bimber z soków drzewa palmowego. Oczywiście pozwolono nam na małą konsumpcję) . Gdy dotarliśmy w końcu w Lome, okazało się, że w tamtejszej ambasadzie Ghany wystawiają wizy tylko dla rezydentów . Ghany więc nie odwiedziliśmy - a szkoda. Po spędzeniu jednego dnia nad oceanem stwierdziliśmy, że czas wracać na północ. Byliśmy na szóstym stopniu szerokości geograficznej północnej. Panował tam klimat tropikalny podrównikowy. Temperatury , mimo iż znacznie niższe niż np. w Mali, były o wiele bardziej odczuwalne. Pot spływał nam po czołach, ubranie kleiło się do ciała a temperatura w samochodzie przypominała jądro słońca.
Afrykańscy mechanicy naprawią wszystko
Z Togo od południa wjechaliśmy do Beninu i zwiedzając po drodze kilka interesujących miejsc (m.in. Bramę Bez Powrotu, przez którą przechodzili niewolnicy wysyłani do Stanów Zjednoczonych) kierowaliśmy się na północ. Droga była taka sama jak w Togo, czyli fatalna. Mieliśmy małą awarię, mianowicie urwało nam się mocowanie drążka stabilizującego. Chcieliśliśmy zakupić nową część, jednak z tym był drobny problem. Na szczęście znaleźliśmy mechanika, który stwierdził, że nową część zrobi sam! Wyciął on za pomocą młotka i przecinaka nowy element ze starej, metalowej osłony (afrykańscy mechanicy naprawią wszystko!!!!).
Napad bandytów z bronią palną?
Ciekawa przygoda spotkała nas przy przekraczaniu granicy Beninu i Burkiny Faso. Było około 21-szej i strażnik na granicy powiedział nam, że dalsza jazda jest niemożliwa, ponieważ prawdopodobnie napadną nas bandyci z bronią palną, a jeśli nie bandyci to zjedzą nas lwy - droga wiodła między dwoma parkami narodowymi. Nazajutrz za to spotkaliśmy słonie, pijące wodę z wodopoju położonego koło drogi.
Sprzedali zwierzomerca wracają do Polski
Gdy dotarliśmy znowu do Ouagadougou, postanowiliśmy powoli wracać do Polski (kończyły nam się finanse). Skierowaliśmy się zatem do stolicy Mali, Bamako. Tam ja oraz ekipa z mojego auta postanowiliśmy spróbować sprzedać nasz pojazd. Kupiec znalazł się już następnego dnia . Nie zwracał za bardzo uwagi na stan techniczny ani wizualny ( który swoją drogą pozostawiał wiele do życzenia, stąd decyzja o sprzedaży auta w Afryce - tutaj stan techniczny nie jest tak ważny jak w Europie ). Cena jaką dostaliśmy była bardzo zadowalająca. Ruszyliśmy zatem na dobre do domu z Bamako. Mieliśmy do pokonania 7300 km. Ja wsiadłem do drugiego auta i wracamy razem, a moi dwaj współtowarzysze wracają samolotem do Polski.
Żandarm Ali zaprosił na kaszkę kus-kus
W tej chwili piszę z Nawakszut, stolicy Mauretanii. Po drodze tutaj mieliśmy kilka przygód, m.in. nocleg przy punkcie kontrolnym żandarmerii, ponieważ żandarmi zabronili nam dalszej jazdy po ciemku - było to na południu Mauretanii, terenie na którym aktywnie działa Al -Caida. Jeden żandarm o imieniu Ali był tak miły , że zaprosił nas do siebie do domu na prysznic, herbatkę mauretańską oraz kaszę kus-kus. Kaszę jedliśmy wspólnie z jednego garnka gołymi rękoma - była to bardzo ciekawa i pozytywna przygoda .
Do domu ciągle pozostaje nam 6500 km, jednak teraz droga będzie już tylko dobra lub bardzo dobra - tylko jeden ciężki moment jutro: zaminowany pas ziemi niczyjej miedzy granicą Mauretanii i Maroko.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto