Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

- Zauważyłem, że się starzejemy - mówi Piotr Rogucki, wokalista Comy [wywiad]

Łukasz Szalkowski
Łukasz Szalkowski
Piotr Rogucki podczas koncertu w grudziądzkim Akcencie
Piotr Rogucki podczas koncertu w grudziądzkim Akcencie Piotr
Przed piątkowym koncertem w Grudziądzu wokalista, frontman i autor tekstów Comy - Piotr Rogucki, opowiadał o najnowszej płycie, swojej tęsknocie do teatru i niechęci do gwiazd.

Łukasz Szalkowski: - To nie jest twój pierwszy koncert w tym mieście i tym klubie. Pewnie pamiętasz Poetyckie Okruchy, podczas których tu występowałeś.Piotr Rogucki: - Prawdę mówiąc, nie bardzo to pamiętałem. Ale kiedy stanąłem na scenie i zobaczyłem te artystyczne rzeźby na ścianie, mówię: „Ja już tu kiedyś byłem". I przypomniałem sobie, że musiało to być na jakimś festiwalu poezji śpiewanej.- Od poezji do tego dzisiejszego koncertu i do tej trasy minęło sporo czasu. Muzycznie również całe kamienie milowe przewaliły się w twojej karierze. Powiedz, ten album, który teraz promujecie, nie jest zamkniętym konceptem. Sam mówisz, że dopiero weryfikacja z publicznością będzie całością tego albumu. Jest już jakiś czas koncertów, więc jaka to całość powstała?- Wyszło fajne wydarzenie. Kiedy tworzyliśmy ten album, głównym założeniem było zrobić formę otwartą, która zostanie dopowiedziana. I pod względem estetycznym, ale również mieliśmy zamierzenia dynamiczne. Naszym założeniem dynamicznym było to, żeby utwory sprawdzały się na koncertach. Po raz pierwszy podjęliśmy decyzję, że cały materiał z płyty wykonywaliśmy jednym ciągiem na koncercie. Okazało się, że to się sprawdza. Że te utwory zdają swój egzamin na scenie. No i stworzyła się taka jakby trochę nowa sytuacja. Zauważyłem, że zaczęła przychodzić nowa publiczność na nasze koncerty. I nie wiem, czy to wynika z tego, że ten nowy album ma trochę inną formę niż te poprzednie, że część publiczności się niestety do nas trochę zniechęciła poprzez podjęcie tego ryzyka i dzięki temu pojawiła się nowa, czy też wynika to ze zmiany pokolenia, która raz na jakiś czas się wydarza. My jesteśmy ludźmi, którzy już 14 lat grają na scenie i zauważyłem właśnie taki proces, że my się starzejemy, ale publiczność na naszych koncertach cały czas jest młoda. Dla nas było to doskonałe odcięcie. Moim zdaniem czerwona trasa była najlepszą trasą, jaką zespół Coma kiedykolwiek stworzył i może też dzięki naszemu doświadczeniu, dzięki temu, że jesteśmy zgraną ekipą i tak naprawdę wiemy co nas czeka jak wyjeżdżamy w trasę.- „Czerwony Album" jest też trochę inną muzyką niż ta wcześniejsza. Mocniejsze uderzenie...- Może inaczej. Kawałki, które mieliśmy do momentu wydania „Czerwonego albumu" też mają swoje mocne momenty, natomiast wrażenie takiej siły i ekspresji typowo rockowej, wrażenie tego, że on jest określany jako mocniejszy niż poprzednie stwarza fakt, że te utwory są bardzo skompresowane, są pozbawione tak naprawdę jakichś przedłużonych solówek, specjalnych ozdobników, przydługich wstępów. To jest kwintesencja tego, co może zawierać utwór, dlatego potencjalnych singli na tym albumie jest może nawet osiem, gdzie przy wcześniejszych płytach mieliśmy problem, żeby znaleźć chociażby dwa i myślę, że to skoncentrowanie energii właśnie, skrócenie czasu trwania utworów powoduje, że one wydają się mocniejsze, natomiast one tak naprawdę nie są mocniejsze. Jeśli chodzi o brzmienie wokalu, to ja używam tutaj środków stylistycznych, z którymi wiąże się właśnie ta oszczędna forma, czyli nie będę tak krzyczał, posługiwał się tak wysokimi skalami jak przy poprzednich albumach, tylko spróbuję zaeksperymentować i na przykład rozbudować warstwę chórkową, która wcześniej w ogóle nie występowała w naszej twórczości. Ale jakby dzięki temu skompresowaniu ma się wrażenie, że ten album jest silniejszy i może poprzez to również sprawdza się na koncertach.- Ale wy też jesteście pełni energii, emocji. Wasze koncerty są pełne dynamizmu.- Tak, wszyscy którzy byli na koncertach Comy wiedzą, że tak naprawdę najpełniejszym wyrazem tego, co robi zespół Coma jest odsłona koncertowa. Na scenie czujemy się najpewniej i tam wszystko, co zrobiliśmy dotychczas w studio przyjmuje swój ostateczny kształt. Jest to bardzo ciekawe, bo to jest sprawa unikatowa. Każdy koncert jest inny, każda publiczność wywołuje w nas inne reakcje i my wywołujemy inne reakcje publiczności i każde spotkanie z fanami powoduje zupełnie inne wrażenia. Tak naprawdę jest to nie do utrwalenia i może dlatego tak bardzo lubię grać koncerty, bo to jest takie powtarzalne święto.- W waszych koncertach widać pewien teatr. Fani, gdy przychodzą na koncerty mówią: „ciekawe co on tym razem pokaże". Czyli oprócz muzyki, ważna jest też jest dla was wizualizacja?-Tak, ważna jest ta oprawa i wrażenie jakie możemy ze sceny wywołać, wykorzystując wszystkie elementy, które mogą nam w tym pomóc. Natomiast w zespole Coma, być może na początku były bardzo rozbudowane te elementy, natomiast z biegiem czasu zauważyłem, że publiczność koncentruje się tylko na jednej rzeczy, więc przestaliśmy budować nasze koncerty w formę taką parateatralną i działamy w trochę bardziej skondensowanym i skompresowanym kierunku muzycznym. Natomiast nie poprzestajemy tylko na graniu i dodajemy jakieś elementy scenografii czy ostatnio światło, które oczywiście jest dla nas ogromnie ważne, ale również charakteryzację na naszych koncertach. Od czasu do czasu ją stosujemy. Chcemy, żeby cały czas różne elementy uderzały widza, żebyśmy cały czas stymulowali jego wyobraźnię, bo najgorszą rzeczą, jaka może się zdarzyć artyście stojącemu na scenie jest strata uwagi widza. Tak więc chcemy, żeby oni po prostu nie wychodzili w trakcie koncertu, czy to jest nasz własny koncert, czy to jest koncert na jakimś festiwalu, gdzie tych zespołów jest więcej.- Czy nie szkoda ci tego teatru, bo twoje życie przesunęło się w innym kierunku, muzycznym. A ten teatr został odstawiony przez Ciebie?- Miałem kilka takich zdarzeń z teatrem, które niestety poskutkowały zniechęceniem. Po moich przygodach, po moim życiu w Teatrze Rozmaitości, żaden teatr instytucjonalny, z którym miałem przyjemność pracować nie był w stanie spełnić moich oczekiwań. To, czego nauczył mnie Grzegorz Jarzyna, czyli całkowite oddanie, kompletne wariactwo i zawierzenie się idei tworzenia spektaklu jest nie do powtórzenia, przynajmniej według moich doświadczeń, w teatrze instytucjonalnym, gdzie są regulaminowe przerwy, bufet, stały etat i te wszystkie inne zdarzenia, które nie pozwalają do końca się zaangażować. Natomiast tęsknię za tym ogromnie, śni mi się po nocach, że gram w jakichś spektaklach, ale myślę, że przyjdzie na to czas po prostu. To nie jest tak, że mogę się z tego wydobyć. Po prostu za chwileczkę zadzwoni jakiś telefon albo ja wpadnę na jakiś pomysł grania na scenie.- Spodziewaliście, nagrywając „Czerwony Album", że wywoła on tak skrajne opinie?- Spodziewaliśmy się, ponieważ każdy poprzedni album, oprócz pierwszego wywoływał takie same emocje. Ludzie tak naprawdę nie zaskakują niczym nowym.- W ostatnim czasie zdarzyło Ci się nagrać dwie piosenki krytykujące gwiazdy. Chodzi o „Sopot" w twoim solowym albumie i „Gwiazdozbiory" w „Czerwonym Albumie". Skąd wzięło się to zniechęcenie, ironia w stosunku do gwiazd?- W przypadku „Lokiego" była to sytuacja, którą chciałem umieścić na płycie ze względy na przebieg historii Lokiego, który jest gwiazdą rocka i który musiał dostać jakiś bodziec do tego, żeby zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia. I tym bodźcem miał być właśnie występ w Sopocie, który był dla niego najpierw marzeniem, a potem kompletnym rozczarowaniem. To nie ma nic wspólnego z moimi przemyśleniami, no może częściowo ma. Przemyślenia są takie, że show biznes i jego odsłony w polskiej telewizji czy kulturze są dosyć powierzchowne i tak naprawdę kreują artystów, gwiazdy i kulturę na bardzo niskim poziomie, który nie jest wystarczający dla mnie. Natomiast to jest taki pusty głos, ponieważ muzyka popularna i kultura popularna na pewno będą dalej zmierzały w kierunku zarabiania pieniędzy, więc ten podział występował zawsze i będzie występował zawsze, natomiast ja nie do końca się na to godzę.- Gracie dziś dla 400 osób, a zdarza wam się grać koncerty dla kilu czy nawet kilkunastu tysięcy ludzi. Czym dla ciebie się różni taki bardziej kameralny koncert od takiego dla kilkutysięcznej publiczności?- Kiedyś miałem wrażenie, że nie ma żadnej różnicy. Ale jednak jest. Na koncercie, na którym jest 400 osób i który jest grany w klubie, gdzie ludzie wiedzą, że przychodzą na nas, zazwyczaj udaje się stworzyć fajną atmosferę i nawiązać bardzo bliski kontakt z ludźmi. Natomiast na festiwalach, gdzie przed sceną jest 20 tysięcy osób, no nie wszyscy czekają na nasz zespół. Trzeba zdobywać publiczność i nie ma tego bezpośredniego kontaktu ze słuchaczem i ucieka taka atmosfera intymności. Chociaż to jest zawsze fajne wyzwanie, jeżeli uda się ruszyć tą publiczność z miejsca, ale zazwyczaj nie jestem w stanie zobaczyć twarzy z pierwszego rzędu, więc to jest trochę takie śpiewanie do wojska duchów, które jeszcze powiedzmy po zmroku, w nikłym świetle reflektorów sprawia wrażenia, że tam nikogo nie ma. Szczególnie kiedy publiczność słabo reaguje na to, co się dzieje na scenie. Dlatego wolimy chyba takie koncerty w mniejszych miejscach. 

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto