Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Żywa broń" na emeryturze czyli o byłych antyterrorystach

Dorota Abramowicz
Stają któregoś dnia przed lustrem i mówią do siebie - rozbroiłeś kilkadziesiąt bomb. Uratowałeś kilkaset osób. I co dalej? Umieją rozbrajać bomby. Walczyć wręcz. Skakać ze spadochronem i nurkować.

Stają któregoś dnia przed lustrem i mówią do siebie - rozbroiłeś kilkadziesiąt bomb. Uratowałeś kilkaset osób. I co dalej?

Umieją rozbrajać bomby. Walczyć wręcz. Skakać ze spadochronem i nurkować. Wspinać się po murze na trzecie piętro i zjeżdżać na linie głową w dół. Są też strzelcami wyborowymi - trafią z dwustu metrów w konkretne miejsce w ciele człowieka. Jeśli trzyma on w dłoni broń i może nacisnąć spust - pocisk spowoduje rozluźnienie mięśni. Jeśli ściska granat z wyciągniętą zawleczką - rana musi spowodować skurcz mięśni, by nie doszło do wybuchu.

- Jesteśmy żywą bronią - mówi "Żyła", były policyjny antyterrorysta z 26-letnim stażem pracy. - wietnie rozumieją to Amerykanie. Kiedy byłem w USA na specjalistycznym szkoleniu, tak, jak wszyscy, musiałem ustawić się do fotografii. I nie było to pamiątkowe zdjęcie. Uprzedzono mnie, że każdy mój następny pobyt w Stanach Zjednoczonych będzie monitorowany. Oni po prostu chcą wiedzieć, co w ich kraju robi człowiek z moimi umiejętnościami.

Obecnie w Samodzielnych Pododdziałach Antyterrorystycznych Policji służy około 600 funkcjonariuszy. Niezależnie od wykonywanych zadań wszyscy szkolą się nieustannie, wymieniając doświadczenia z kolegami z USA, Anglii, Francji, Holandii, Izraela. Umiejętności tych wcale nie stracą, gdy w wieku 44 lat przejdą na emeryturę.

Pierwszy pododdział antyterrorystyczny, jeszcze przy Komendzie Stołecznej Milicji, powstał w 1976 roku. Nosił nazwę Wydziału Zabezpieczenia. Od tego czasu minęły już 32 lata. Lata produkujące dziesiątki, setki młodych emerytów. Każdy z nich to "żywa broń".

Dzwonię do Komendy Głównej Policji, pytam, ilu byłych antyterrorystów żyje obecnie w Polsce. Chcę dowiedzieć się, czy były pracodawca ma z nimi jakikolwiek kontakt. Grażyna Puchalska z Biura Prasowego KGP odpowiada po kilkunastu minutach: Nie mamy takich danych statystycznych.
Antoni Ciemoszewski "Tosiek" (14 lat w SPAP, z czego ostatnie na misjach w Kosowie), współzałożyciel i prezes działającej od roku Fundacji Ekspertów Jednostek Antyterrorystycznych AT rozkłada bezradnie ręce: Mam kontakt zaledwie z kilkudziesięcioma kolegami z całej Polski. Ludźmi, którzy służąc ojczyźnie narażali życie i zdrowie. Kiedy odeszli, przestano się nimi interesować. Dostali niewielką emeryturę. Tworzą armię ludzi niepotrzebnych. Są cennym nabytkiem firm zajmujących się ochroną ludzi i mienia, a także dla świata przestępczego. Tylko od nich zależy, czy skuszeni wielkimi pieniędzmi nie przejdą na ciemną stronę mocy.
Ponoć niewielu przeszło. Ale o nich nikt z byłych antyterrorystów nie chce dziś mówić.

Pilot pod poduszką

Nazywali ich "kominiarzami". Byli identycznie ubrani, w ciemnych kominiarkach zasłaniających twarze. Chociaż lata służby mają już za sobą, nadal wolą pozostać anonimowi. Imieniem i nazwiskiem przedstawiają się jedynie byli dowódcy jednostek, pozostali używają pseudonimów.
- Proszę się nie dziwić - tłumaczy nadkom. Jarosław Kaliński "Kali" do października 2006 r. dowódca jednostki AT w Gdańsku. - Braliśmy udział w wielu spektakularnych zatrzymaniach całej Polsce, m. in. członków grupy pruszkowskiej z Pershingiem na czele. Udało nam się przeprowadzić dużo udanych akcji w Trójmieście. Teraz osoby przez nas zatrzymywane opuszczają więzienia.

Bez kominiarek nie wyróżniają się z tłumu. Ot, taki "Żyła". Elegancki pan w garniturze, spokojny, inteligentny rozmówca. "Żyła" ma ogromne doświadczenie - ochraniał głowy obcych państw (od Ojca Świętego po prezydenta Busha), czuwał nad bezpieczeństwem najważniejszych osób w państwie, w Kosowie współtworzył program, na podstawie którego do dziś działają oddziały policyjne ONZ.

Koszty pracy? Wszyscy odpowiadają podobnie - zdrowie, nierzadko kłopoty rodzinne. Żony nie zawsze wytrzymywały małżeństwa z człowiekiem, który trzy czwarte miesiąca spędzał poza domem. A kiedy już wracał, był koszmarnie zmęczony.

Nadkomisarz Kaliński trafił do antyterrorystów na początku lat 90.
- Ostra selekcja - mówi. - Nie wystarczy sama sprawność fizyczna, konieczne są także predyspozycje psychiczne i umiejętność pracy zespołowej.

Antoni Ciemoszewski był wcześniej komandosem w kompanii szturmowej Niebieskich Beretów. Pewnego dnia usłyszał od kolegi-policjanta, że tworzony jest specjalny zespół minersko-pirotechniczny.
- Poszedłem na rozmowę w dżinsach, koszuli, kurtce dżinsowej - wspomina. - Po krótkiej rozmowie zostałem poproszony na siłownię, a potem... do lasu, gdzie musiałem przebiec pięć kilometrów w tymże stroju. To był dopiero początek "egzaminu".

O akcjach, choć to już historia,mówią niezbyt chętnie, a jeśli już, to bez szczegółów. Czyli bez dokładnych dat, miejsc, nazwisk. Bo pewne metody pracy są do dziś stosowane przez ich następców.
Nawet Marian Spychalski, pierwszy dowódca gdańskich antryterrorystów, który zaczynał pracę w oddziale przed 30 laty, unika podawania dokładnych informacji.
- Czy byłem ranny? - powtarza pytanie. - Trzy razy, ale niegroźnie. Raz zostałem zaatakowany nożem i zraniony w rękę, dwukrotnie odniosłem obrażenia podczas szkoleń. Ryzyko było naszym chlebem codziennym. Zresztą w pamięć wbiło mi się coś innego. Najmocniejszym przeżyciem stało dla mnie znalezienie ciała księdza Popiełuszki. Byłem wśród płetwonurków szukających zwłok zamordowanego księdza przy tamie we Włocławku. Nie chcę jednak dziś o tym pani opowiadać...
"Tosiek" rozbrajał kiedyś bombę podłożoną w pobliżu domu letniskowego w nadmorskich Dębkach, należącego do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Andrzeja Milczanowskiego. Pamięta telefony dzwoniące co pięć minut. To urzędnicy z MSW próbowali ze stolicy nadzorować pracę pirotechnika.
- W końcu zdenerwowałem się i powiedziałem, żeby minister sam przyjechał i rozbroił bombę - uśmiecha się "Tosiek". - Przestali dzwonić. A bombę, jak się okazało, podłożono sąsiadowi ministra.
- Chce pani ciekawą historię? - rzuca zniecierpliwiony dziennikarskim dopytywaniem "Żyła". - Wchodziliśmy kiedyś do domu, w którym przebywał uzbrojony przestępca, poszukiwany za zabójstwa. No i zblokowaliśmy się z kolegą w drzwiach. Straszne uczucie, wiedziałem, że za chwilę możemy stać się tarczą strzelecką. Zadziałał instynkt i wyszkolenie. Jeden się cofnął, drugi ruszył do przodu. Wydawało się, że upłynęła wieczność, a to były tylko trzy sekundy. Zobaczyliśmy, że przestępca sięga po broń pod poduszkę. Nie zdążył jej wyjąć.
Później okazało się, że pod poduszką leżał... pilot telewizyjny. Zabójca też się pomylił. Chwilę wcześniej siedział przed telewizorem z bronią w jednej ręce, a z pilotem w drugiej. Broń odłożył pod telewizor, a pilota pod poduszkę.

Czkawka po Magdalence

Bywało też mniej bezpiecznie. Do dziś wspominają kolegę, Piotra Molaka, który zginął w 1995 roku przy rozbrajaniu bomby w Warszawie.
- On nie popełnił żadnego błędu! - "Tosiek" mówi z naciskiem. - To był czysty przypadek. I pech. Nawet nie dotknął bomby, która była w worku foliowym, musiał akurat powiać wiatr. Ciśnienie od wybuchu poszło w rękaw i w nogawkę Piotrka, ubranego w specjalny kombinezon EOD-7.

Pamiętają też o nocy z 5 na 6 marca 2003 roku w Magdalence, gdzie zginęło dwóch policjantów, a 15 zostało rannych. Policjanci zostali ostrzelani z broni automatycznej i obrzuceni granatami przez dwóch bandytów, którzy wcześniej zabili już policjanta w podwarszawskich Parolach. Antyterrorystów zaskoczył inny profesjonalista, były funkcjonariusz białoruskich oddziałów specjalnych, który przeszedł na "ciemną stronę". Organizatorom akcji zarzucano zbyt słabe rozpoznanie terenu.
- Magdalenka odbiła się czkawką, ujawniła pewne niedociągnięcia - mówią ogólnikowo. - Po niej wiele się zmieniło.

Zdarzały się też nie nagłośnione przez media wypadki podczas ekstremalnych szkoleń. Niektóre śmiertelne. Jeden z kolegów "odpadł ze ściany" w Warszawie. Inny zginął, gdy wywinął się z liny i runął do Zalewu Zegrzyńskiego. Jeszcze inny stracił nogę po tym, jak spadł z 15-20 metrów na płytę lotniska w Gdańsku.
- Szkolenia muszą być ekstremalne, by potem, w czasie niebezpiecznych zadań wszyscy cało wrócili do domów - tłumaczą. - Efekty widać. Nie mamy czego wstydzić się przed światem.
"Żyła" i "Tosiek" przeszli szkolenie w USA. "Żyła" w 1991 r. ćwiczył "w lesie", "Tosiek" w 1993 roku w Stanowej Akademii Policyjnej Luizjanie. - Amerykanie zaczęli szkolenie na temat rozbrajania bomb od opowieści, co to jest prąd - krzywi się były antyterrorysta. - Po krótkiej rozmowie z nami zaskoczeni zmienili program.

Polaków docenili także dowódcy sił KFOR w Kosowie. Policyjni antyterroryści z Polski najpierw mieli tylko "zewnętrznie zabezpieczać" działania podczas zatrzymywania niebezpiecznych przestępców, poszukiwanych międzynarodowym listem gończym. Po pierwszej akcji odwróciły się role - to Polacy dokonywali zatrzymań.
- Kiedyś mieliśmy jednej nocy wejść do czterech domów, gdzie przebywali poszukiwani i uzbrojeni przestępcy - wspomina "Żyła" . - Po ciemku pomyliliśmy się i weszliśmy do jednego z sąsiednich budynków. No i trafiliśmy w dziesiątkę, zatrzymując piątego, ukrywającego się bandytę.

Antoni Ciemoszewski podczas swojej trzeciej misji w latach 2000-2001 został zastępcą dowódcy polskiej specjalnej jednostki policyjnej. "Żyła" w Kosowie opracował stosowane do dziś procedury działania zespołowego jednostek specjalnych przy konwojowaniu VIP-ów i odblokowywaniu obiektów. Nadal uważnie śledzi doniesienia z Kosowa.
- Zranienie polskich policjantów w Mitrovicy spowodowała prawdopodobnie opieszałość dowodzonych przez Francuzów tamtejszych sił KFOR - mówi. - Nie pierwszy raz, zresztą. Do podobnej sytuacji z udziałem Polaków doszło przed pięcioma laty. Wtedy Francuzi też zareagowali zbyt późno.

Bogaty kraj wyszkolonych emerytów

Przejście na emeryturę w sile wieku dla wielu jest szokiem.
- Nawet nie chodzi o brak adrenaliny - twierdzi jeden z byłych antyterrorystów. - Ani o bezosobowe pożegnanie z firmą. Po prostu staje człowiek któregoś dnia przed lustrem i mówi do siebie - rozbroiłeś kilkadziesiąt bomb. Uratowałeś kilkaset osób. I co dalej?

W krajach zachodniej Europy i w USA kariera antyterrorysty toczy się utartym trybem - najpierw dajesz z siebie wszystko w jednostce, potem możesz nią kierować, a na końcu zostajesz instruktorem i szkolisz innych. U nas jest inaczej. Z moich rozmówców tylko nadkom. Jarosław Kaliński nadal pracuje w policji. Pozostali dorabiają do emerytur poza resortem. Gdzie? Przeważnie w ochronie. Proszą, by nie podawać nazw firm i nazwisk ludzi, których chronią.
- W Niemczech antyterrorysta w pełni sił nie odchodzi ze służby, ale dalej pracuje dla państwa, będąc przy okazji przez nie monitorowany - mówi nadkom. Jarosław Kaliński. - Musimy być wyjątkowo bogatym krajem, by nie sięgać po wiedzę tak dobrze wyszkolonych ekspertów.

Z opinią policjanta zgadza się były szef MSWiA, poseł PO Marek Biernacki: - To błąd - mówi. - Brakuje systemu, który pozwoliłby na zagospodarowanie antyterrorystów, policjantów z CBŚ, żołnierzy "Gromu". Mam nadzieję, że w najbliższym czasie dojdzie do zmian, które naprawdę nie wymagają skomplikowanych uregulowań.

Na razie eksperci są gotowi sami pomagać. Powołali w ubiegłym roku Fundację Ekspertów Jednostek Antyterrorystycznych AT. Oferują pomoc przy szkoleniach, rozpoznawaniu zagrożeń, gotowi są uczyć strzelania i walki wręcz. Stworzyli Specjalną Grupę Ratowniczą, współpracującą przy poszukiwaniu zaginionych osób. Ewa Rozdębska, policyjna negocjatorka i zarazem wiceprezes fundacji mówi: - Chcemy pomagać byłym funkcjonariuszom przy znalezieniu pracy, pomożemy im przy zakładaniu własnych firm, zaopiekujemy się wdowami i sierotami po policjantach.
- Stowarzyszenia skupiające byłych funkcjonariuszy AT i żołnierzy jednostek specjalnych to kopalnia wiedzy specjalistycznej - przyznaje szef pomorskiej policji, insp. Adam Mularz. - Ogromnym komfortem jest móc w każdej chwili sięgnąć po ich duże doświadczenie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to bez wątpienia w rozwiązywaniu problemów z dziedziny zwalczania terroryzmu, zdanie członków tego stowarzyszenia będzie dla mnie ważne i pomocne.

W ostatni piątek marca przypadła pierwsza rocznica powołania fundacji. Spotkali się w Gdyni, porozmawiali o tym co jest i co będzie. Na spotkanie zaprosili też ludzi, których życie chronili - polityków, łącznie z premierem Donaldem Tuskiem.

Ci z "najwyższej półki" nie przyjechali. Wojewoda pomorski przysłał list z podziękowaniami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Żywa broń" na emeryturze czyli o byłych antyterrorystach - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto