Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jestem miłośnikiem kryminałów

AgnieszKaKm
AgnieszKaKm
O najnowszej książce "21:37", Warszawie i kryminałach rozmawiamy z Mariuszem Czubajem, antropologiem kultury, wykładowcą i dziennikarzem.

MM: Warszawa jest właściwie jednym z bohaterów książki, czy to właśnie Warszawa była inspiracją do jej napisania?

MC: Każde miejsce, każda większa metropolia ma swoich pisarzy kryminalnych. Tak więc miasto jest jednym z bohaterów powieści kryminalnych z prostego powodu – w mieście przestępcy jest się łatwo ukryć.

Natomiast jeśli chodzi o Warszawę, to powiem najprościej: mieszkam w Warszawie, tu się urodziłem i nie zdarzyło mi się stąd wyjechać na dłużej niż trzy tygodnie. Mało tego, jesteśmy teraz na Pradze, a ja znaczną część swojego życia przemieszkałem na Bródnie. Moje życie zawodowe, a jestem pracownikiem naukowym SWPS, także ma swoje zwieńczenie tutaj, na Pradze. Bez wątpienia Warszawa, jako pewna metropolia tętniąca życiem, odgrywa ważną rolę w mojej książce, co nie znaczy, że jest tak ważna dla bohatera. Z nim sytuacja wygląda inaczej – jest z Katowic, miał romans z Warszawą, bo tu studiował. Natomiast on właściwie nie jest zakorzeniony w żadnym z miejsc. Chodziło mi bardziej o oddanie takiego „niezakorzenienia” w żadnej z przestrzeni, obcości… Co nawiasem mówiąc też jest bardzo wielkomiejskie - to, że ludzie w wielkich miastach nie mogą czuć się, jak u siebie.

MM: Zajmuje się pan antropologią, teorią literatury. Skąd pomysł, aby napisać akurat kryminał? Bo jest to przecież specyficzny gatunek literacki.

Jestem wielkim miłośnikiem kryminałów, bo w kryminałach można znaleźć bardzo dużo drobiazgów ciekawych dla antropologa kultury. Przykładowo: w jednej z powieści Cobena bohater jest ścigany i postanawia na jednej z ulic Nowego Yorku źle zaparkować samochód. Wyjaśnienie jest proste - otóż w tym miejscu żaden nowojorczyk nie zaparkuje samochodu zgodnie z przepisami - inaczej mówiąc samochód zaparkowany prawidłowo od razu budzi podejrzenia policji i użytkowników innych samochodów. I to jest taki drobiazg antropologiczny, jaki można wyczytać z kryminału.

Poza tym, zaczynałem jako teoretyk - w tym znaczeniu, że razem z profesorem Wojciechem Bursztą napisaliśmy książkę „Krwawa setka”, która dotyczyła powieści kryminalnych. Pomyślałem sobie, że w zasadzie byłoby grzechem, aby samemu nie spróbować… Jedna rzecz to pisać o potrawach, a druga rzecz to je jeść, lub przyrządzać.

MM: Czy w Warszawie znalazł Pan też jakieś smaczki antropologiczne, które wykorzystał Pan w książce?

Bardziej to jest jakiś typ obserwacji o charakterze ulicznym. Jeśli już jesteśmy przy Pradze, to w jednej ze scen pojawia się lokal, który jest bardzo łatwo zidentyfikować. Nie pojawia się tam jego nazwa, ale łatwo się zorientować, że chodzi o „W oparach absurdu”. Z drugiej strony jest dużo kolorytu związanego z mieszaniem się kultur, na przykład klientela w kebabiarni sieci Wiatrak przy Rondzie Wiatraczna, które nie jest przecież rondem.

MM: Dla jakiego odbiorcy pisał Pan książkę? Czy można powiedzieć, że jest to książka typowo warszawska?

Jest to książka, która mam nadzieje jest nie tylko dla warszawiaków. Natomiast, oczywiście jest tak, że ktoś, kto w powieści patrzy na swoją dzielnicę, ulice, które zna, pewne szczegóły czy drobiazgi, z którymi spotyka się na co dzień – w inny sposób utożsamia się i z fabułą, i z bohaterem, i z akcją. Krótko mówiąc byłoby mi miło, gdyby tak stało się w przypadku czytelników z Warszawy i Katowic. Czego więcej autor może oczekiwać?

MM: Skąd pomysł, aby właśnie w seminarium osadzić intrygę powieści? Podobny motyw pojawiał się już u Umberto Eco w „Imieniu Róży”, czy czerpał Pan z tego pomysłu?

Nie myślałem o „Imieniu róży”, kiedy to pisałem. Dopiero później ktoś mi powiedział, że to przecież takie „Imię róży”, z zachowaniem odpowiednich proporcji oczywiście. Faktycznie pewne podobieństwa są zauważalne. One są nieuniknione dla kogoś, kto dużo czyta literatury, zwłaszcza literaturę gatunku.

Druga sprawa jest taka, że seminarium duchowne jest bardzo wygodnym miejscem dla autora kryminału, ponieważ mamy tu do czynienia ze środowiskiem zamkniętym, środowiskiem tajemniczym z natury rzeczy. Środowiskiem, gdzie liczba ewentualnych podejrzanych jest od razu ograniczona. Ten motyw zamknięcia społecznego, gdzie nie pojawi się nagle ktoś z zewnątrz, jest szalenie wygodny fabularnie i dlatego postanowiłem skorzystać z instytucji seminarium duchownego w książce.

MM: Książka jest mocno osadzona nie tylko w miejscu, ale też w czasie...

Chciałem, aby czytelnik miał wyraźną nawigację w czasie i przestrzeni – wie, gdzie rzecz się rozgrywa, ma pewne punkty topograficzne odsyłające go do realiów i w podobny sposób zbudowany jest czas powieściowy. Bardzo łatwo ustalić sobie, nie pisząc konkretnej daty, kiedy rzecz się rozgrywa. Przyznanie Polsce organizacji mistrzostw Euro 2012 – moment ten wskazuje, że mamy do czynienia z kwietniem, tego typu kilka elementów starałem się czytelnikowi wskazać.

MM: Pierwsza scena w książce jest bardzo drastyczna. Czy nie bał się Pan, że zniechęci ona czytelnika do dalszych stron książki?

Raczej miałem nadzieję, że ta scena morderstwa i tortur zachęci, a z drugiej strony starałem się mimo wszystko nie epatować bryzgami krwi, rozprutym brzuchem, czy inną makabrą. Mamy więc tu do czynienia z przemocą sadystyczną i wyrafinowaną, ale z drugiej strony takiej drastyczności, ociekającej krwią, chciałem oszczędzić.

MM: Wydawnictwo WAB zapowiada cały cykl powieści z detektywem Hinzem w roli głównej. Czy polubił Pan tego bohatera na tyle, że chce Pan mu przedłużyć życie, czy od początku był to zaplanowany cykl?

Od początku było to planowane. Z resztą w tej pierwszej powieści jest kilka niedomkniętych scen, które pozostawiają pewne pole manewru na przyszłość. Pojawia się tu postać seryjnego zabójcy o ksywie Inkwizytor - zapewniam, że do tego motywu powrócę. Od początku było to myślane, jako rzecz nie jednotomowa. Poza tym w naszym kraju pisarz powinien przynajmniej trylogię napisać...

MM: Jesteśmy serwisem warszawskim, dlatego zapytam jeszcze: czym jest dla Pana Warszawa?

To jest miasto, które budzi taki odruch, który jest określany pięknym niemieckim słowem hassliebe – zarazem budzi moją miłość jak i nienawiść. Nie ma nikogo o zdrowych zmysłach, kto powiedziałby „kocham wielkie miasto”, bez względu jakie by ono nie było. A jeśli się kocha, to w tę miłość na pewno wpisany jest element gniewu, albo przynajmniej jakiejś ambiwalencji uczuciowej. A z drugiej strony ciężko mi sobie wyobrazić, żebym mógł się zaszyć w jakiejś głuszy, z dala od znanych mi miejskich ulic...

Rozmawiała: Agnieszka Kminikowska

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto