Było tak: pan Krzysztof siedział sobie w autobusie na pętli przy ul.Śląskiej i delektował się chwilą przerwy. Wtedy zauważył, że na pobliskiej działce jakiś mężczyzna trzyma w dłoni telefon, jest ostro podenerwowany i czemuś się przygląda. - Nie wiem, co mnie tknęło. Zostawiłem wóz i pobiegłem w tamtą stronę. I widzę, że ten pan stoi nad leżącym człowiekiem. Mówi do mnie, że wezwał pogotowie. Ale i tak podbiegam do tego na ziemi. Nie oddycha, serce nie bije! - opowiada nam najspokojniej, jak może, ale widać, że ma przed oczami całą scenę. Najszybciej jak potrafi biegnie do autobusu po apteczkę i wraca do nieprzytomnego. Każe mężczyźnie z telefonem zadzwonić jeszcze raz na pogotowie i przekazać, że sprawa jest pilna.
A sam bierze się do roboty. Tak, jak był uczony w zakładzie na szkoleniach z pierwszej pomocy. Masaż serca i sztuczne oddychanie. Bez przerwy, na zmianę. Cały czas. Mija kilka długich minut. W tle słyszy już sygnał karetki. Ale nie przerywa reanimacji. Odpuszcza dopiero, gdy może przekazać nieprzytomnego specjalistom z erki.- Co czułem? Gigantyczną adrenalinę. Mnóstwo. Ale jednocześnie przypomniało mi się wszystko, czego nas uczyli na kursach. Wie pan? Przyszło mi to do głowy jak film: ostry i wyraźny. Robiłem wszystko według wyuczonego schematu - mówił nam w środę podekscytowany. Jednak kilka razy podkreślał - bohaterem się nie czuje. - Zrobiłem, co do mnie należało. Kilku moich kolegów z MZK też ma na koncie takie akcje. Ratowanie ludzkiego życia nie jest takie trudne, tylko trzeba wiedzieć, co robić i się nie bać - szybko dodaje.
A on i jego koledzy to wiedzą. Już kilka razy ratowali pasażerów i przypadkowych przechodniów od śmierci. W zeszłym roku podobne zdarzenie przeżył jego kolega motorniczy. Przez radio usłyszał, że na przystanku upadł człowiek. Alarm wszczęła jego koleżanka kierująca autobusem. Był niedaleko, podjechał i wybiegł z apteczką na pomoc Był przekonany, że będzie potrzebna podstawowa pomoc. Gdy dobiegł, zobaczył starszego pana, który leżał na chodniku, a z nosa płynęła mu rzeka krwi. - Dowiedziałem się, że bezwładnie upadł na beton, uderzając głową w płytę chodnikową. Sprawdziłem mu tętno. Zanikało. Wtedy podeszła do mnie kobieta, około 40. Zapytała ,,co robimy?'' i podjęliśmy decyzję: masaż serca - opowiadał nam wówczas motorniczy. On wtedy, podobnie jak pan Krzysztof teraz, uratował obcemu człowiekowi życie.
Kierowca przyznał nam w środę, że nie miał pojęcia, czy jego robota się przydała. Teraz już wie, że tak. Do MZK zadzwoniła córka starszego pana. Dziękowała za uratowanie mu życia. - No, czyli dobrze się skończyło. Niech dalej spokojnie jeździ sobie na działeczkę i cieszy się zdrowiem - mówił wczoraj zadowolony K. Kwak.Szef Miejskiego Zakładu Komunikacji Roman Maksymiak nie kryje dumy ze swojego pracownika. - Tak zwyczajnie, po ludzku, jestem szczęśliwy, że mamy takich ludzi. Czasy są, jakie są. Wielu pilnowałoby swojego nosa i udawało, że nic nie widzi. A pan Krzysztof zachował się wspaniale. Widać kursy z pierwszej pomocy się przydają - powiedział nam w środę R. Maksymiak.
Autor artykułu: Tomasz Rusek
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?