Siedzę sobie wygodnie przed telewizorem i wślepiam się w ekran. TVN 24 pracuje na okrągło – bez przerwy lecą informacje i zdjęcia z Kijowa.
A mnie przed oczami przesuwa się mój własny film, który widziałem na własne oczy w grudniu 1970 r.
Nie, nie, nie byłem w środku wydarzeń. Do Gdyni wróciliśmy z Labradoru chyba w poniedziałek – 14 grudnia. Wopiści i celnicy byli jacyś poddenerwowani. Później nerwy udzieliły się i nam, gdy zebrali nas w jadalni i oświadczyli, że w Gdańsku i Gdyni zaczęły się rozruchy i wstrzymują nam zejście na ląd. Jak dołożyli, że być może dostaniemy polecenie opuścić port i wypłynąć na redę, to nas wszystkich mało szlag nie trafił.
Siedzieliśmy jak gwoździe na statku. Później – następna niespodzianka. Przyjechała w obstawie kasjerka i zaczęli nam wypłacać zaliczkowo pieniądze – naprawdę już nie pamiętam, po ile tego było. Ale rozwiązywało problem braku gotówki.
Umówiłem się z Kruszynką, że przyjedzie do Gdyni na wejście statku. Była, ale tylko przed bramą „Dalmoru”. Dalej już nikogo nie wpuszczano, ale przynajmniej dowiedziała się, że już jesteśmy w Gdyni. Ponieważ nie miała szansy wrócić ze mną do domu, poszła na dworzec SKM. Gdy była na peronie, przez głośniki dworcowe usłyszała komunikat o wprowadzeniu godziny milicyjnej. Wróciła do Pucka i czekała na jakąś wiadomość ode mnie.
Wczesnym wieczorem dowiedzieliśmy się, że na statku zostają ci, którzy mieszkają w Gdyni. Reszta może jechać do domu. Zapoznali nas z grafikiem wacht w porcie. Mnie przypadła wachta w czwartek – 17 grudnia. Miałem być na burcie o godz. 08.00. Dostaliśmy jeszcze na wszelki wypadek zaświadczenia, że zeszliśmy ze statku i udajemy się do miejsca zamieszkania.
Do Pucka przyjechałem przed północą pociągiem. W domu Kruszynka – z mokrą poduszką pod głową. Jaka była szczęśliwa, że mnie zobaczyła...
W radiu i od ludzi dochodziły wiadomości o zamieszkach w Trójmieście. Ja cieszyłem się, że jestem w domu i że na wachtę mam jechać dopiero we czwartek.
Tego dnia wstałem około 05.00, bo o 06.15 odchodził pociąg do Gdyni. Sporo ludzi dojeżdżało tym pociągiem do Gdyni do pracy. Dojechaliśmy do Redy, a tam informacja: „Pociąg dalej nie jedzie! Gdynia jest zablokowana. Wstrzymana cała komunikacja. Wracać do domów”. Na dworcu patrol milicjantów. Mówię im, że mam dziś wachtę na statku – odesłali mnie z kwitkiem nic nie tłumacząc. DO DOMU!!!!
Wróciliśmy tym samym pociągiem. Gdy tylko pojawiła się informacja, że już do Gdyni można jechać, z rana pojechałem. Oczy bolały od resztek gazu. Ulice opustoszałe. Pełno uzbrojonych patroli milicyjnych. Na dachach budynków rządowych (ja pamiętam sąd i ZUS) snajperzy. Nim przeszedłem z dworca do portu, kilka razy byłem legitymowany i wypytywany, po jaką cholerę przyjechałem do Gdyni.
Gdy w końcu dotarłem na statek, okazało się, że jestem członkiem pierwszej zmiany wachty. Wtedy, w poniedziałek, po naszym zejściu na ląd, zlitowali się nad innymi i też ich puścili. Została wachta – do czwartku rana. Dobrze, że mieli ciepło i mieli co jeść.
Na statku dopiero dowiedziałem się, co naprawdę działo się w Gdyni.
Teraz, patrząc na zdjęcia z Kijowa i czytając informacje o zabitych i rannych, pamiętam tą prawie grobową ciszę w Gdyni.
I cieszę się, że mieliśmy tyle szczęścia, że po 10 latach dogadano się przy Okrągłym Stole.
Manro
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?