Bardzo lubiłam późne jesienne śliwki. A to głównie z powodu zdziwienia, które wywoływał ich smak. Słodycz narastała z wiekiem, a najwyborniej smakowały, gdy były już brzydkie i bardzo pomarszczone..
Łączyła nas tajemnica wspólnej jesiennej pory urodzenia, delikatny koloryt tych owoców utrwalony na akwareli namalowanej przez ojca jeszcze w czasach wileńskich, ale najbardziej ogrody.
Po tylu latach stale widzę te dawno nieistniejące gorzowskie ogrody. Szliśmy tam pieszo
i nagle z krętych malowniczych uliczek, otwierała się zachwycająca wysoka i zielona przestrzeń. Zawsze witała fragmentem nagiego, piaszczystego zbocza jawiącego się jak wielka biała piaskownica, łagodnym wąskim łukiem spływająca w dół swojego wzgórza.
Dalej były już tylko ogrody. Jesienią, tak jak latem, siadywaliśmy w cieniu bardzo dorodnych drzew. I czasem na nasze kolana spadały jeszcze cierpko pachnące, ale najpyszniejsze, bo już bardzo pomarszczone, śliwki.
Kiedy usłyszałam, że te ogrody odeszły w przeszłość i na wzgórzach wybudowano ogromne domy, nie chciałam wracać. No cóż, myślałam pocieszając się, nieustannie topnieją zegary Salvadore Dali.
Odważyłam się po bardzo wielu latach. Poszłam o świcie by widzieć, jak budzi się dzień a przede wszystkim zobaczyć mieszkańców mojego dawnego śliwkowego raju. Czy pamiętają "o ogrodach z których wyszli", może są nadzwyczajni .
Stałam nieruchomo na skraju wzgórza.
I pojawiali się, już dobrze oświetleni dobrym światłem dnia. Panowie z pieskami, niektórzy zanurzeni w dymie chyba pierwszego porannego papierosa. Inni wdrapywali się po schodach zbocza, trzymając w dłoni torebki foliowe wypełnione bułkami. Jakaś pani karmiła kota.
Po niewielkiej pauzie, z domów wybiegali młodzi do szkół spiesząc i ci ,którzy mogli się spóźnić do pracy. Jeszcze tylko odgłosy zatrzaskiwanych drzwi samochodów. I zapanowała przedpołudniowa cisza.
Wtedy właśnie usłyszałam skrzypienie otwieranego okna. Wreszcie spojrzałam na te domy, których nigdy i nigdzie nie lubię oglądać. W otwartym oknie któregoś z górnych pięter stała smukła kobieta. W wielkim już słońcu, na chwilę zamigotały szklane tafle okna, potem rozbłysły złote refleksy na jej siwych włosach. Stała długo, patrząc gdzieś w przestrzeń. Co widziała? Tego nigdy się nie dowiem. Drzwi wejściowe do bloku były zamknięte, a domofon? Domofon przecież nie był dla mnie. Zadzwonię i co odpowiem na pytanie, do kogo przyszłam. Nikt by nie uwierzył, że tylko chcę popatrzeć w dal .
Tak więc w wyobraźni tworzyłam obraz. I widziałam moje miasto, leżące w dolinie wiernej rzeki jak duży, odpoczywający człowiek z uniesionym prawym łokciem i z ręką opartą o własne, wtedy bardzo zielone, a teraz może płonące kolorami wzgórza...
Pomyślałam, że taki widok z jakiegoś, może jedynego, okna wielkiego domu zajmującego przestrzeń moich działek, może być ważniejszy niż smakowanie późnych jesiennych śliwek...
Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?