Od maja do października Justyna Kowalczyk wylewała siódme poty, by jak najlepiej przyszykować się do igrzysk olimpijskich w Vancouver. Z rodziną widywała się rzadko. Tylko ból towarzyszył jej codziennie.
- Bolą nogi, plecy. To normalne. Jeśli nie boli, to znaczy, że źle trenujesz - mawia Aleksander Wierietielny, od wielu lat trener Justyny i współtwórca jej sukcesów. Nie zmusza jednak podopiecznej do niewyobrażalnego wysiłku. Bo Justysia surowy reżim narzuca sobie sama.
- Czasem słyszę, że jest strasznie zmęczona, że nie ma już siły. Mówię jej wtedy: to odpocznij, dziewczyno, nie wstawaj o piątej rano, przez jeden dzień nie róbmy nic. I wie pan, co ona na to? Że to ją rozleniwi. Że jak zrobimy tak raz, następnego dnia będzie chciała to powtórzyć. No i nie odpuszcza. Nigdy. Cały czas ćwiczy na granicy wyczerpania - szkoleniowiec aż cmoka z podziwu.
Justyna trenuje codziennie. Nie wie, co to wolna niedziela, weekend. Skąd to samozaparcie?
- Jeśli decydujesz się na tyle wyrzeczeń, a trenowanie biegów narciarskich jest wielkim wyrzeczeniem, to nie robisz nic na pół gwizdka. Tyle poświęcasz, tyle dajesz z siebie, że nie możesz sobie pozwolić na fuszerkę, nie może ci się nie udać - tłumaczy Kowalczyk.
Zwyczajny dzień dwukrotnej mistrzyni świata i najlepszej narciarki ubiegłego sezonu wyglądał ostatnio tak: Pobudka o piątej rano. Potem trwający półtorej godziny rozruch (trucht, gimnastyka, ćwiczenie techniki). Po śniadaniu trening na lodowcu. Trzy godziny biegania na nartach. Następnie obiad i drzemka. Po południu ponad godzina jazdy na rowerze - ale tylko ostro pod górę, bo to buduje siłę i wytrzymałość - i trzy kwadranse joggingu. W sumie ponad sześć godzin intensywnych zajęć.
Treningi polskich piłkarzy jawią się przy tym jako lekka rozrywka dla panów z brzuszkami.
- Najgorsza jest monotonia. Nawarstwianie się tych ćwiczeń wywołuje kryzysy, człowiek wpada w rutynę psychiczną. Bywa ciężko, lecz w różnych miejscach mam przyjaciół, dzięki którym odganiam od siebie złe myśli - mówi Justyna. - Czasem też oglądam swoje stare starty, żeby przypomnieć sobie, jak można szybko biegać, gdy się ostro popracuje.
Ucieczki szuka też w książkach. Do niedawna żyła obroną pracy magisterskiej. Udało się we wrześniu, ale dopiero przed kilkoma dniami odebrała z rąk rektora katowickiej AWF dyplom. Pisała o... sobie i swoich treningach z czasów juniorskich.
- Praca została oceniona na bardzo dobrze, a studia ukończyłam z wyróżnieniem - chwali się. - Bardzo mi zależało, żeby zamknąć ten rozdział. Teraz przynajmniej nie będę jedyną osobą w rodzinie bez tytułu magistra i ze spokojem spojrzę w oczy mojemu rodzeństwu - śmieje się.
Inni żartują, że skoro razem ze skrótem mgr przed nazwiskiem dostała uprawnienia trenera biegów narciarskich II klasy, to Wierietielny będzie miał z nią teraz ciężkie życie.
- E tam - macha ręką trener. - Ona już wcześniej była przemądrzała. Kłócimy się non stop, ale to pomaga. Zawsze wszystko ustalamy wspólnie, bo ona musi mieć świadomość tego, co robi.
A czego chce Justyna? Biegać na nartach. To jest to, co kocha. Reszta się nie liczy. - Nie zależy mi na takich nagrodach. Jestem za to dumna z tego, że zdobyłam mistrzostwo świata.
"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?