Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polak z Łomży

Botanik81
Botanik81
na głębokiej wodzie
na głębokiej wodzie Botanik81
Nigdy nie mówi NIGDY, a medal zawsze ma dwie strony.

Najpierw szkoła podstawowa - największy moloch w Łomży, później dobry ogólniak w klasie o profilu humanistycznym i studia na Uniwerku Warszawskim na wydziale biologii i biotechnologii. Pełna euforia i wiara, że wszystko pójdzie jak z płatka. Pierwsze schody zaczęły się od praktyk. Wszyscy nagle mieli jakiegoś znajomego, wujka czy dalekiego kuzyna, który podłożył im pod tyłek miękką praktykancką poduszkę.
Moje praktyki w jednej ze stadnin koni to była orka, ale dała mi dobrą szkołę życia. Miałem niby zajmować się użytkami zielonymi, ale byłem raczej stajennym.
Po obronie pracy, z bardzo dobrym wynikiem, niestety zaczęły się następne schody. W Polsce bez układów i znajomości nadal trudno o stałą pracę. Jeden niby staż w szkole, drugi niby staż w pewnym biurze, trzeci… Zacząłem tracić nadzieję.
W Łomży łapałem coraz to nową robotę, daleką od wyuczonego zawodu. Byłem budowlańcem, pracowałem w pizzerii, kelnerowałem i byłem sprzedawcą w jednym z marketów. Coraz częściej plułem sobie w brodę, że wybrałem kierunek studiów zgodny ze swoimi zainteresowaniami. Z drugiej strony, jak spotykałem kolegów po marketingu, zarządzaniu, informatyce, a nawet prawie będących w podobnej do mnie sytuacji, to coraz bardziej stawało się dla mnie jasne - w Łomży nie potrzebni są młodzi, wykształceni ludzie. Kolega prawnik nawet nie mógł zrobić aplikacji!
Rozsyłałem dziesiątki CV najpierw po województwie, potem już po całej Polsce. Owszem zapraszano na rozmowy kwalifikacyjne, a później cisza. Zdanie: „Zadzwonimy do pana wkrótce”, śniło mi się po nocach.
Kolega namówił mnie na roboty sezonowe w Hiszpanii. Zarobiliśmy tyle, żeby spłacić długi zaciągnięte na bilety. Potem wyjazd do Irlandii na budowę. Tu było trochę lepiej. Po 3- 4 miesiące winnice we Francji, jagody w Norwegii. Załamałem się. Rodzice ciągle powtarzali: „Nie poddawaj się…”
Łatwo powiedzieć. Dyplom zaczął żółknąć, a ja byłem w punkcie wyjścia. Łomża zaczęła mnie drażnić swoją zaściankowością, brakiem perspektyw i widocznym umieraniem. Kogo nie spotkałem, był beznadziejnie smutno i pogodzony z losem. „No co na to poradzisz?” oraz praca za 1000 złotych i to „zadowolenie” , że ma się jakąkolwiek pracę.
Nie chciałem tak! Tym bardziej, że moja ukochana skończyła studia i teraz ona z kolei powielała moją „drogę”. Złapała w końcu ½ etatu w pewnej hurtowni. Nie było się z czego cieszyć, bo pieniądze dostawała za pół etat , a pracowała jak na całym, a często i więcej.
Zaczęliśmy planować wyjazd z Łomży na stałe. Cichy ślub, kameralne wesele i znowu we dwoje wydawało nam się, że podbijemy świat. Jeszcze przez kilka miesięcy, mieszkając w moim kawalerskim pokoiku przy rodzicach, próbowaliśmy zdobyć pracę w Łomży, Białymstoku i okolicach. Warszawa była dla nas stanowczo za droga.
Ponowne pisanie CV i rozsyłanie do wielu zakładów i urzędów. Nikt nie potrzebował magistra biologii i biotechnologa ani magistra socjologii. NIKT NAS NIE CHCIAŁ!
Dobrym Duchem w tym ciężkim dla nas okresie, był młodszy od nas o kilka lat sąsiad Bartek i jego cudowna babcia. Bartek działał na nas dopingująco, potrafił i wysłuchać nasze jęki, pocieszyć, a zdarzało się, że i nakrzyczeć. Bardzo się ucieszyliśmy, kiedy dowiedzieliśmy się na MM, że i jemu życie sprawiło przyjemne niespodzianki. Napakowany łysol, takie pseudo wcale nie pasuje do tego super chłopca :)
Pieniądze zarobione na wyjazdach na roboty sezonowe topniały, a my jak w amoku łapaliśmy się każdej pracy. Żona zaczęła pracować jako opiekunka dziecka z porażeniem mózgowym, ja znowu zacząłem dorabiać jako budowlaniec. Cały czas mieliśmy nadzieję, że los się odmieni.
I wtedy, nigdy nie zapomnimy tego dnia, 20 marca 2008 roku zadzwonił ze Stanów Zjednoczonych mój przyjaciel ze studiów. Byliśmy sobie bliscy jak bracia. Nasz kontakt po jego wyjeździe, do matki do Stanach, trochę się rozluźnił, ale nadal trwał.
Grzegorz powiedział krótko: „Pakujcie się, załatwiajcie wizy, bilety wam opłacę, potem zwrócicie, robota na was czeka”.
Zupełna konsternacja. Z jednej strony mamy tu rodziców, rodzinne miasto, znajomych i całkowitą beznadzieję. Z drugiej strony skok na głęboką wodę i wielka niewiadoma.
I rzeczywiście był to skok na dość głęboką wodę. Pracujemy z żoną (legalnie!) w jednym z największych oceanarium w Stanach. Ja, zamiast zajmować się ludzką biotechnologią, robię zestawy żywieniowe dla wszystkich lubiących wodę stworzeń. Moja żona socjologicznie podchodzi do swoich ukochanych delfinów. O jednego jestem nawet zazdrosny, bo całuje go częściej ode mnie :)
W tej chwili jestem w Łomży i widzę , że oprócz lepszych nawierzchni ulic, to mało się zmieniło. Nadal ten sam marazm. Nie powstał żaden większy zakład pracy, młodzi ludzie nadal wysyłają CV i uparcie szukają roboty.
W połowie kwietnia w łomżyńskim szpitalu przyszedł na świat następny łomżyniak, mój synek :)
Oboje nie wyobrażaliśmy sobie z żoną, aby nasze dziecko było tylko obywatelem USA. Nie było mnie przy porodzie, przyjechałem zbyt późno, bo synuś pośpieszył się z przyjściem na świat. Wróciłem do Stanów i przygotowałem dom na przyjęcie nowego członka naszej rodziny :)
Na początku grudnia wracamy, a razem z nami leci moja mama i siostra żony. Jesteśmy szczęśliwi i spełnieni. Tylko cholernie gdzieś tam w środku boli. Dlaczego nie w Polsce, dlaczego nie w Łomży?!
Nie mówimy nigdy, że nie wrócimy NIGDY do kraju.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto