Przewozy osób: nie chcemy wojny z taksówkarzami

– Chcemy mieć pracę, nie stanowimy dla nikogo konkurencji, a ludzie sami do nas dzwonią, co oznacza, że nasze usługi są potrzebne – mówi MM-ce Adam Nowotniak, przedstawiciel firmy Night Drivers, która w stolicy świadczy usługi przewozu osób.

Na początku marca kilkuset taksówkarzy protestowało na ulicach Warszawy przeciwko przewozom osób. Niedawno zakończyły się też kontrole stołecznych przewoźników przeprowadzone przez Wojewódzki Inspektorat Transportu Drogowego.

Łącznie na firmy świadczące usługi przewozu osób nałożono blisko milion złotych kary. – Indywidualnie było to od 5 do 15 tys. zł – wyjaśnia Andrzej Dzieniszewski z inspektoratu.

Inspektorzy karali m.in. za to, że w samochodach przewozów osób były używane taksometry, co jest dla nich niedozwolone. Przewoźnicy nie mogą też naklejać na swoich autach plakietek z numerami telefonów czy montować tzw. "koguty" na dachach, które mają upodobniać ich do taksówek. W wielu przypadkach te zakazy nie były przestrzegane. Stąd kary.

– Nasza firma przestrzega przepisów – podkreśla Adam Nowotniak. Dodaje jednak, że restrykcje są w niektórych przypadkach zbyt surowe. – Chociażby odnośnie zakazu naklejania numerów telefonów. Tracimy na tym, bo klient czasem nie wie o naszym istnieniu – wyjaśnia. Przewozom osób zostaje więc ogłaszanie się w prasie czy internecie. – Ci, którzy łamią ten zakaz są widoczni – dodaje Nowotniak.

Nie zmieniło się to nawet po ostatnich kontrolach inspektoratu drogowego. Na stołecznych ulicach wciąż można spotkać samochody przewozów osób, które wyglądem przypominają taksówki. – Jesteśmy za tym, aby prawo było równe dla wszystkich. Gdyby taksówkarze i przewoźnicy osób stosowali się do prawa, nie byłoby problemów. Ale to już zależy od instytucji, które są odpowiedzialne za nadzór transportu – zaznacza Nowotniak.

Zobacz również:
Protest taksówkarzy. „Nie” dla przewozu osób
Przewóz osób: buspas albo blokujemy miasto
Taksówki z Londynu są już w Warszawie