Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Świadkowie, wizjonerzy, uzdrowiciele - kto zna prawdę o zabójstwie sprzed lat w Sąpolnie Czł.?

Marcin Kamiński
Posesję Piotra  G. przekopano kawałek po kawałku, ale ciała zaginionego  Mirosława S. nie znaleziono
Posesję Piotra G. przekopano kawałek po kawałku, ale ciała zaginionego Mirosława S. nie znaleziono Mariusz Rutkowski
W tej sprawie wizje jasnowidzów, wizjonerów i uzdrowicieli splatają się z nauką. Wszyscy poszukiwali ciała zaginionego Mirosława S. Bez skutku

Piotr G. siedzi na sali sądowej niewzruszony. Odpowiada wyłącznie na pytania swojego obrońcy i przysłuchuje się temu, co mówią o nim ludzie, sąsiedzi i lekarze powołani do sprawy. Gdy czeka na korytarzu, bacznie obserwuje wszystko i wszystkich. Czasem jednak jego wzrok błądzi gdzieś, gdzie dostęp ma tylko on. Odpowiada za morderstwo kolegi. Dowodem w sprawie jednak jest tylko zeznanie 3 osób, które w tym czasie były razem z nim. Ciała, czyli najważniejszego dowodu brak.

W 1998 roku w Sąpolnie w gminie Przechlewo zaginął Mirosław S. Szukała go rodzina, potem policja, a na koniec sprawę umorzono. Ujrzała ona jednak ponownie światło dzienne w ubiegłym roku, gdy do śledczych dotarła informacja o tym, że Mirosław S. został zabity właśnie przez Piotra G. pięciokilogramowym odważnikiem, bo ten wyniósł mu z domu worek zboża. Ciała ofiary jednak nie odnaleziono. Choć zeznania świadków mówią o tym, że Piotr G. z braćmi Władysławem i Stanisławem P. oraz Waldemarem L. przenieśli zwłoki do stodoły, nie odnaleziono go podczas poszukiwań, które przypominały pracę najlepszego Archiwum X na świecie. Udział wzięli w nich nawet wizjoner i uzdrowiciel. Posesję Piotra G. przekopano kawałek po kawałku. Całe domostwo poszło pod lupę, nawet klepisko w stodole przekopano wzdłuż i wszerz. To samo spotkało mniejsze szopki, a nawet śmietnik, ale zwłok nie odnaleziono.

W ubiegłym tygodniu rozpoczął się proces w tej sprawie. Proces, który przypomina i komedię, i dobry thriller, w którym udział biorą tajemne moce, jasnowidzowie, wizjonerzy i uzdrawiacze. Piotr G. jednak nie uśmiecha się słysząc niesamowite historie jego dotyczące. Kilkudziesięciu świadków przedstawia różne wersje wydarzeń. Po tylu latach każdy ma coś do dodania, często to, co usłyszał od sąsiada albo od kolegi, który poruszony sprawą zaginięcia osoby z lokalnej społeczności wymyślił niestworzoną historię. Jaka jest prawda? Pokaże najbliższy czas.

Ten proces jest jednym z ciekawszych jakie odbywały się przed słupskim sądem. Nie tylko dlatego, że sądzony jest w nim mężczyzna o najcięższy czyn jakiego może dopuścić się człowiek, ale również dlatego, że nie ma głównego dowodu, czyli zwłok. Oprócz tego w procesie zeznawali wizjonerzy i uzdrowiciele, którzy brali udział w poszukiwaniach ciała. Ich wizje jednak się nie sprawdziły.

O Piotrze G. we wsi mówi się, że "był jurny i żadna baba mu sięnie oparła i żadna odchodzić od niego nie chciała". Ile ich było? Mówi się, że przynajmniej kilkadziesiąt, a nawet powyżej setki. Ostatnia z nich jednak oparła się urokowi Piotra G. i w 1998 roku pod swoje skrzydła przygarnął ją Mirosław S. Tego Piotr G. nie mógł przeboleć. Podczas spotkania z kolegami u niego w domu miał uderzyć Mirosława S.pięciokilogramowym odważnikiem w głowę. Za co? Nie za kobietę jednak, ale za worek zboża, które ten rzekomo ukradł gospodarzowi. Potem razem z kompanami od butelki miał ciało wywieźć wozem nad jezioro i zakopać. Tam go jednak policjanci nie znaleźli. Wcześniej zwłoki miały być owinięte folią i obwiązane drutem. Sytuację, ale nie w szczegółach opisał Waldemar L .
- Widziałem jak trzyma odważnik w ręku, ale samego uderzenia nie widziałem - zeznawał Waldemar L. - Razem z Władkiem i Staszkiem zapakowaliśmy ciało na wóz. Ale oni nie widzieli gdzie je zakopywaliśmy, bo byli bardzo pijani i spali.

Waldemar L. był bardzo szczery podczas zeznań. Wyjaśnił sądowi, że za "flaszkę to zrobi wszystko", a "wyrzuty sumienia to znalazły się w alkoholu".
- Nie przyznawałem się do tego przez te dziesięć lat, żeby uniknąć odpowiedzialności za pomoc przy tym - twierdził. Potem swoje zeznania odwołał.

W sprawie zeznawali także uznani miejscowi wizjonerzy i różdżkarze - Józef Dzieciątko i Marek Galikowski. Podczas procesu doszło między nimi do konfrontacji. Pierwszy swoimi wizjami bronił oskarżonego, a drugi obciążał.
- Przejeżdżając Brdę czułem zapach krwi. Rzeką płynęła ciemnoczerwona ciecz. Widziałem też jak w stronę sosny szły błyski niebieskie, fioletowe i zielone. Wiedziałem, że Mirek został zamordowany - twierdził Dzieciątko. Z kolei Galikowskiemu wahadełko wskazało, że Mirosław S. nie żyje, a sprawcą jest Piotr G. Podczas konfrontacji pokłócili się. o to, kto jest lepszy w swoim zawodzie nie z tego świata.

Inni świadkowie zeznali z kolei, że słyszeli jak oskarżony poćwiartował zwłoki Mirosława S. u siebie na stole, a potem je spalił. Kto zna prawdę?

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto