MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Święta w Koszalinie 50 lat temu

Witold Danilkiewicz
Witold Danilkiewicz
Archiwum: Witold Danilkiewicz
Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia i święta zapamiętane z dziecinnstwa.

Święta w Koszalinie 50 lat temu.
W końcu lat pięćdziesiątych, początkach sześćdziesiątych ok. 40 tysięczny Koszalin był cichym spokojnym miastem, siedzibą władz wojewódzkich. Bezpowrotnie zniknęły ruiny i miasto nabrało nowego blasku, zwłaszcza centrum, które ucierpiało najbardziej w czasie wojny. Miasto się rozrastało. Zbudowano nowy ratusz. Powstawały nowe zakłady pracy. Budowano domy mieszkalne. Koszalin stawał się z wolna miastem atrakcyjnym, przyciągającym przybyszów z różnych stron Polski. Ta mieszanka kulturowa przenikała się nawzajem i z czasem stała się zupełnie czymś nowym, solą tej ziemi.
Jak się wtedy żyło w Koszalinie? Okres przedświąteczny, podobnie jak i teraz, to czas szczególny. Pierwsze dekoracje przypominające o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia pojawiały się stosunkowo późno. Na tydzień lub góra dwa przed świętami dekorowano bardzo skromnie wystawy sklepowe. Często było to kilka gałązek świerkowych, czasami maleńka choinka udekorowana bombkami, watą i złotym łańcuchem. Lampki elektryczne pojawiały się rzadko. Na drzewkach zapalano specjalne mini świeczki choinkowe. Były bardzo niebezpieczne zwłaszcza, kiedy pozostawały bez nadzoru. Okna wystawowe ozdabiały życzenia „Wesołych Świat". W różnych punktach miasta rozpoczynano sprzedaż choinek. Były to wyłącznie drzewka świerkowe. Jeden z takich punktów sprzedaży mieścił się w podwórku domu przy ulicy Zwycięstwa róg Armii Czerwonej (dziś Andersa). Aby kupić ładną choinkę, trzeba było mieć sporo szczęścia, a najlepiej wiedzieć, kiedy i gdzie będzie nowa dostawa. Kto się spóźnił, mógł liczyć co najwyżej na tzw. drapaki, które stały pod ścianą i z reguły kończyły swój żywot na śmietniku...
Czym bliżej było do świat, tym bardziej rosła gorączka zakupów. A kupować nie było łatwo. Nie tylko dlatego, że rodziny miały ograniczone fundusze na ten cel, ale przede wszystkim, że brakowało typowo świątecznych towarów. Takim deficytowym towarem były karpie. Przed sklepami rybnymi ustawiały się długie kolejki bez gwarancji zakupu. Nie brakowało za to śledzi solonych i ryb bałtyckich. Często więc, zamiast karpia, mieliśmy inna rybę. Pamiętam też jedną wigilię, kiedy to karpia zastąpiła sieja kanadyjska. Do dziś jest to dla mnie zagadką, w jaki sposób trafiła na nasz stół. Przecież to ryba ze strefy dewizowej, a dewiz w PRL-u było jak na lekarstwo.
Innym deficytowym towarem były pomarańcze i cytryny. Te ostatnie czasami bywały, natomiast pomarańcze to był już prawdziwy luksus. Dużo wcześniej prasa i radio zapowiadały, że już płyną do nas statki z tymi rarytasami i lada dzień będą już w sklepach. Rozpalało to nasze nadzieje, zwłaszcza dzieci, które czekały na ten niezwykły dzień. Niestety nadaremnie, bo do sklepów towar ten docierał sporadycznie. Łatwiej było dostać bakalie, rodzynki, migdały i figi. Szynka gotowana czy wędzona była produktem, który można było kupić i to nie zawsze, najczęściej dwa razy w roku na święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc.
Na koszalińskim rynku przy ulicy Drzymały w przedświąteczne dni panował duży ruch. Kupowano tam głównie drób, nabiał, mięso wieprzowe - tzw. rąbankę, grzyby suszone, orzechy laskowe i włoskie, rodzime warzywa i owoce. Usytuowane w centrum miasta „Delikatesy" (obecnie sklep AGD), jak sama nazwa wskazuje, oferowały odrobinę luksusu. Były jak na tamte czasy najlepiej zaopatrzonym sklepem w mieście. Przede wszystkim, chociaż w niewielkiej części oferowały towary sprowadzone z zagranicy, jak chociażby sardynki w puszkach, olej z oliwek, holenderskie kakao, kawę, papierosy amerykańskie i markowe alkohole. Można było zamówić cały zestaw takich „luksusowych", przepraszam delikatesowych towarów, zapakowanych do ozdobnego koszyczka owiniętego celofanem i podarować komuś pod choinkę.
Po słodycze szło się najczęściej do „Bombonierki" sklepu patronackiego „Zakładów 22 lipca d. Wedel", bo taka nazwa oficjalnie funkcjonowała. Sklep „Wedla" jak się wtedy popularnie mówiło mieścił się przy ulicy Zwycięstwa na przeciwko apteki, niedaleko od skrzyżowania z ulicą Jana z Kolna. Budynek ten nie istnieje, a na jego miejscu wybudowano pawilon handlowy. Jak prawie każde dziecko uwielbiałem tam chodzić. Jakie tam były zapachy! Zapach czekolad mieszał się z zapachami przeróżnych cukierków m.in irysów, sugusów, malinek, kukułek, landrynek i galaretki owocowej w blokach oraz świeżo mielonej kawy. Czego tam nie było? Piękne duże bombonierki, mieszanka czekoladowa, rodzynki w czekoladzie, orzechy laskowe w czekoladzie... Oczywiście z reguły wszystko kupowało się w niewielkich ilościach, czasem tylko 5 - 10 dkg, ale jaka to była radość! Przemiła obsługa pracujących tam pań ekspedientek, (co w tamtych czasach wcale nie było normą) tworzyła niepowtarzalną atmosferę tego miejsca.
Święta spędzano w gronie rodzinnym przy choince z prezentami. Dzieci wyglądały pierwszej gwiazdki i niecierpliwie czekały na Świętego Mikołaja. Wśród prezentów dla nich były najczęściej pluszowe misie, lalki, drewniane klocki, organki, książeczki z bajkami, gry planszowe typu „chińczyk", nakręcane na kluczyk samochodziki. Dorośli dostawali zazwyczaj bardzo praktyczne prezenty jak: czapki, szaliki, rękawiczki, krawaty, kosmetyki itp. Słuchano kolęd z radia, płyt gramofonowych, ale co jeszcze ważniejsze - śpiewano je wspólnie. Mimo że zimy wtedy były mroźne i śnieżne, przed północą wyruszano na pasterkę do kościoła. Kościoły zawsze były pełne, ale w tym dniu szli nawet ci, którzy pojawiali się tam z rzadka. Nie było jeszcze telewizji i ludzie mieli więcej czasu dla siebie nawzajem. Grano wspólnie w przeróżne gry, czytano książki i co najważniejsze dużo rozmawiano ze sobą.
O dzieciach pamiętały też zakłady pracy, w których pracowali rodzice. Rady Zakładowe Związków Zawodowych organizowały dla nich zabawy świateczno-noworoczne przy choince z Dziadkiem Mrozem, bo Święty Mikołaj nie bardzo pasował do świeckiej ideologii. Finałem tej zabawy były paczki ze słodyczami i pomarańczą. Czasem też była w nich jakaś mała zabawka. Największą jednak radość sprawiała pomarańcza, opakowana w oryginalny cienki kolorowy papierek. Przechowywano go długo i starannie jak najdroższą pamiątkę. 

od 7 lat
Wideo

Temat aborcji wraca do Sejmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto