Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szarość i barszcz: Warszawa oczami Serbki

Marta J. CHowaniec
Marta J. CHowaniec
Bawi ją nazwa Ursynów i ścieżki rowerowe urywające się w absurdalnych miejscach. O życiu w stolicy opowiada Draginja Nadażdin, dyrektorka Amnesty International w Polsce.

Marta Chowaniec: Ma Pani bardzo egzotyczną urodę.
Draginja Nadażdin: Dziękuję.

Skąd pani pochodzi?
Jestem Serbką z Mostaru.

Nie oglądają się za panią na ulicy?
Nie. Kiedyś wydawało mi się, że się oglądają. Ale to ja się na początku przede wszystkim oglądałam, bo wszystko było dla mnie nowe.

A mają problem z wymówieniem pani imienia i nazwiska?
Problemy z tym zdarzają się do tej pory. Kiedyś lekarka odrzuciła moje skierowanie na badania, bo miała problemy z odczytaniem danych: bo przecież niemożliwe, żeby ktoś się tak nazywał… Zawsze mam frajdę, kiedy ktoś po raz pierwszy wymawia moje imię i nazwisko. Nie wiem nigdy, jak mu to wyjdzie i jestem ciekawa efektu.

Z jakimi polskimi słowami miała pani problem?

Ze wszystkimi, które mają głoskę „ł”. Nie ma tej litery w moim ojczystym języku.

Długo mieszka Pani w Warszawie?
15 lat. Przyjechałam, kiedy w dawnej Jugosławii (teraz Bośnia i Hercegowina) trwała wojna. Byłam uchodźcą.

Jak pani wspomina pierwsze miesiące pobytu w Polsce?
Mieszkałam w domu studenckim na ul. Kickiego. Towarzystwo było bardzo międzynarodowe, chodziliśmy razem na kurs języka polskiego dla obcokrajowców. Pamiętam, jak przy naszych wieczornych rozmowach przy otwartym oknie bardzo było słychać, co się dzieje na ulicy, np. ktoś pił, czy przeklinał. To był sierpień. Warszawa w dzień była pusta, bo wielu ludzi wyjechało na wakacje.

Na studiach czułam się trochę zagubiona. Ale na pierwszym roku każdy ma prawo czuć się zagubiony. Otoczenie traktowało mnie bardzo opiekuńczo, trochę jak ufoludka, ale takiego egzotycznego. Wszyscy byli bardzo mili. Koleżanki zabierały mnie do siebie do domów na święta.

Co Panią najbardziej zaintrygowało w Warszawie?

Szerokie ulice ułożone pod kątem prostym. W Serbii w miastach ulice są mocno ze sobą poprzeplatane, nieraz bardzo wąskie.

Gdzie Pani chodzi na kawę?
Wyrosłam w kulturze kawy. Jest ona nieodłącznym elementem codzienności, pije się ją na śniadanie, potem w południe i wieczorem. Oczywiście zawsze w kafejkach. W Warszawie w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy przyjechałam, było bardzo mało kawiarni. Poza tym, kawa w nich była za droga jak na studencką kieszeń. Bardzo mi brakowało smakowitej kawy. Ale teraz sytuacja się zmienia, jest coraz więcej kawiarni. Moje ostatnie odkrycie, może sprzed pół roku, to Cykloza na Hożej. Podają tam kawę ze Sprawiedliwego Handlu. To jest też miejsce, gdzie mogę sięgnąć po książkę, która jest na półce, czy wysłuchać ciekawej dyskusji.

Gdzie Pani spaceruje?
Jeśli chodzi o spacery, to lubię Lasek Bielański. Chodzę też na Stare Miasto, chociaż odczuwam, że tam nie ma życia warszawiaków, że to miejsce, gdzie udają się przede wszystkim turyści. Ale ja lubię Stare Miasto, wygląda dla mnie bardzo bajkowo, może dlatego że wyrosłam w orientalnej kulturze. Uwielbiam też jeździć na rowerze i bardzo żałuję, że ścieżki rowerowe kończą się w najbardziej absurdalnych miejscach.

Co panią najbardziej zaskoczyło w codziennym życiu warszawiaków?
Tutaj mówi się do siebie cicho. Na Bałkanach rozmawia się ze sobą głośno zarówno na ulicy, jak i w tramwajach, człowiek czasem bez powodu zaczyna śpiewać. A warszawiacy są bardzo wstrzemięźliwi. Starają się sobie nie przeszkadzać. Miałam na początku taki wielki znak zapytania: o mój Boże, czy ja się kiedykolwiek będę umiała zachować? Poza tym na Bałkanach przypadkowi ludzie bardzo łatwo nawiązują ze sobą kontakty. Rozmawiają ze sobą na przystankach o wszystkim i taka konwersacja kończy się, jak ktoś wsiada do autobusu. W Warszawie ludzie zachowują do siebie duży dystans.

Jakie nowe smaki odkryła pani w Polsce?

Barszcz i chłodnik.

A pierogi? Pytam, bo sama uwielbiam.
Z pierogami było trochę trudniej. Teraz już je lubię, ale potrzebowałam trochę czasu. Do tej pory wolę pierogi pieczone lub smażone niż gotowane.

Trzy słowa, które przychodzą pani do głowy na myśl: „Warszawa”.
Dom, szarość oraz Ursynów jako najbardziej zabawna nazwa dzielnicy.

Dziękuję za rozmowę.


Draginja Nadażdin - pochodzi z Mostaru w Hercegowinie (była Jugosławia). Absolwentka etnologii na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie prowadzi tam zajęcia w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej. Jest dyrektorką Amnesty International w Polsce.



Czytaj także:
Uczmy się polskiego!
Kosmopolityczna stolica
Balony dla pokoju w Strefie Gazy [MoDO]

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto