Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W PZPN miało być lato, jest zima

Rafał Romaniuk, Przemysław Franczak
Prezesura Grzegorza Laty to wielkie pasmo porażek i wpadek.
Prezesura Grzegorza Laty to wielkie pasmo porażek i wpadek. fot.WOJCIECH BARCZYŃSKI
31 października 2008 r. ogłaszano dniem chwały z okazji odejścia prezesa PZPN Michała Listkiewicza. Człowieka, za którego rządów korupcja w polskiej piłce przybrała wielkości monstrualne. Listkiewicz spuścił głowę i odszedł. Jego następcą wybrano Grzegorza Latę, który zapowiedział, że oto lato czeka polską piłkę.

W dniu wyborów w hotelu Sheraton złośliwi powtarzali: "Narzekaliście na Listkiewicza, ale teraz będziecie mieli dopiero piłkarską Samoobronę". Listkiewicz był znienawidzony. Hasło "Je... PZPN" królowało na stadionach. Lato mówił, że zrobi wszystko, by z nich zniknęło. A jednak się pojawia. Ze zdwojoną siłą. A Lato nie jest już traktowany jak legenda, bo miłość szybko przerodziła się w nienawiść...

Lato zrobił jednak wiele, by swój wizerunek zszargać. Wystarczy przypomnieć zwolnienie Leo Beenhakkera. PZPN często powtarza, że za wyniki reprezentacji trudno go winić, bo działacze na boisko nie wybiegają. Za to jednak, że nie zagramy w mundialu w RPA, PZPN ponosi winę fundamentalną. Każdy, kto pracował przy reprezentacji Been-hakkera, widział już na początku roku, że piłkarze nie chcą już umierać za trenera. Lato stchórzył przed odpowiedzialnością, przed tym, co powie opinia publiczna, bo wiedział, że Leo, choć jego dobre wyniki były wzruszającym wspomnieniem, wciąż miał ogromne poparcie społeczeństwa. Lato czekał do ostatniej chwili. Zwolnił Holendra w momencie, gdy reprezentacja sięgnęła dna. I nawet tego nie potrafił zrobić profesjonalnie. Decyzję ogłosił całej Polsce w telewizji. Leo szybko to wykorzystał i z winowajcy stał się uciśnionym. Opowieści wiceprezesa Antoniego Piechniczka, że Lato chciał zwolnić Leo po dżentelmeńsku, ale ten "schował się do kibla", też były samobójem.

Podczas kampanii Lato obiecał m.in. uporządkowanie kwestii licencji dla klubów. Takiego bałaganu, jak za jego rządów, w tej dziedzinie nie było nigdy. Nie do końca winę ponosi za to PZPN, bo pierwsze skrzypce odegrał tym razem Trybunał Arbitrażowy przy PKOl, który podejrzanie długo nie potrafił podjąć decyzji ws. Widzewa. Ale i PZPN się pogubił. Zwoływano Komisję ds. Nagłych, kilka razy analizowano te same dokumenty, wysyłano sprzeczne komunikaty.

Nowy prezes PZPN za punkt honoru postawił sobie zmianę wizerunku związku. I faktycznie zmienił. Na gorszy. Nie chodzi nawet o bojkot kibiców, akcję Znicz pod siedzibą związku czy inicjatywę Koniecpzpn.pl. Takiej mobilizacji, takiej nienawiści okazywanej działaczom, za czasów Listkiewicza nie było.

Dużym problemem Laty jest profesjonalna komunikacja. PZPN nie potrafi chwalić się sukcesami, nawet drobnymi. Ostatnio organizowano Festiwal Piłkarski dla przedszkolaków i młodzieży ze szkół podstawowych w Warszawie. Jednym z głównych sponsorów był PZPN. Tyle że nikt o tym nie wiedział.

Mimo to prezes jest pewny siebie. Nie dostrzega, że jego monarchia szybko może lec w gruzach. Chętni, by go obalić, rosną w siłę. Lato przegrał już kilka ważnych głosowań. Walne Zgromadzenie nie przegłosowało abolicji, co było jednym z głównych punktów programu wyborczego. Zarząd zagłosował przeciw niemu, gdy prezes zaproponował do Rady Nadzorczej Ekstraklasy SA zaufanego człowieka Witolda Dawidowskiego. Puczem ma pokierować Kazimierz Greń, rozgoryczony szef kampanii wyborczej Laty.

Największym problemem prezesa jest brak intelektualnego zaplecza. Kogoś, kto byłby jego strategiem. Zamiast tego skupił wokół siebie grupę biesiadników, w której czuje się doskonale. I przymyka oko na kolejne wpadki choćby wiceprezesa Adama Olkowicza, który nawet w sytuacjach oficjalnych pojawia się pod wpływem alkoholu.

Zamiast przejrzystości jest groteska. Jak choćby usprawiedliwianie wysokich premii fikcyjnymi posadami czy podejrzane delegacje Piechniczka. Jeśli dodać, że jednym z punktów programu Laty było "Euro 2012 również dla Śląska i Krakowa", obraz się dopełnia.

To, że Lato podniósł sobie pensję do 50 tys. zł, nawet nie dziwi, bo jako piłkarz wybitny nie dorobił się fortuny i krew go zalewa, gdy patrzy, jak nieutalentowani zawodnicy inkasują po kilkaset tysięcy euro. Prezes obiecał jednak, że jeśli nie będzie realizował programu wyborczego, po roku poda się do dymisji. Rok mija za kilkadziesiąt godzin.


Nie pili kawy, rozmawiali o kadrze

Franciszek Smuda? A może jednak Henryk Kasperczak? Już jutro poznamy nazwisko nowego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Na razie prezes PZPN Grzegorz Lato próbuje zacierać ślady i przekonuje wszystkich, że konkurs na trenera drużyny narodowej to nie fikcja z przewidzianym już wcześniej w scenariuszu triumfem "Franza". Wczoraj szef Związku zjawił się w Krakowie i z pomysłów na kadrę odpytywał właśnie Kas-perczaka.

- Nie po to jadę tyle kilometrów, żeby napić się z Heńkiem kawy i powspominać stare czasy - raportował nie tylko dziennikarzom, ale i znajomym, odpowiadając na zarzuty, że to tylko gra pozorów albo listek figowy, pod którym chce ukryć do czwartku podjęte już decyzje.

Do spotkania, w którym uczestniczył też wiceprezes PZPN Antoni Piechniczek, doszło podobno w krakowskim domu Kasperczaka, choć sam zainteresowany nie chciał tego potwierdzić.

- A co to za różnica gdzie. Ważne, że się spotkaliśmy i bardzo konkretnie porozmawialiśmy - zbył nasze pytanie. "Henri", który, jak sam twierdzi, nie domagał się zapewnień, że sprawa wyboru selekcjonera jest otwarta, a informacje o nominacji dla Smudy to jedynie plotki.

- W ogóle nie poruszaliśmy tego tematu - podkreślił były trener Wisły. - Nasza dyskusja była konstruktywna i ciekawa, jak przystało na trzech ludzi, którzy sporo rzeczy przeżyli i coś wnieśli do polskiej piłki. Powiedziałem im wszystko, co chcieli wiedzieć. Mówiłem o mojej wizji reprezentacji, sposobach jej prowadzenia, analizie obecnego kryzysu. Swoją, że tak powiem misję na to spotkanie, wypełniłem - mówił.

Kasperczak nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy po rozmowie z szefami PZPN - a zarazem swoimi kolegami - czuje się teraz bliższy objęcia kadry.

- Co miałem zrobić, zrobiłem. Na resztę nie mam wpływu - stwierdził.

Według obiegowej opinii szanse "Henri'ego" obniżają efekty jego ostatniej pracy w Górniku Zabrze, z którym spadł z ekstraklasy, ale to nie jest do końca prawda. Kandydatura Kasperczaka nie podoba się bowiem Jerzemu Engelowi, dyrektorowi sportowemu PZPN, który nie dość, że ma teraz dużo do powiedzenia w Związku, to jest członkiem komisji mającej przeprowadzić wstępną selekcję kandydatów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto