Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wilanów i królowa Włoch

Rozmawia Andrzej Dworak
Adam Rybiński i jego największy skarb - zgromadzona przez niego biblioteka badacza etnologa
Adam Rybiński i jego największy skarb - zgromadzona przez niego biblioteka badacza etnologa Bartłomiej Ryży/POLSKA
Wilanów uratowała moja ciotka Maria Radziwiłłowa z domu Branicka. To ona wyprosiła u swojej przyjaciółki, królowej włoskiej, interwencje u Mussoliniego i Göringa, żeby chronić pałac - opowiada wnuk właściciela Wilanowa Adama Branickiego, Adam Rybiński.

Ma Pan w domu wspaniałą bibliotekę - to wszystko książki o Afryce?
Większość. Wie pan, kiedy zacząłem swoje badania, jeździłem na stypendia, na konferencje, byłem przedstawiany tak - Polak zajmujący się Afryką. I wtedy byłem protekcjonalnie poklepywany po plecach przez kolegów z Zachodu, że my, z Polski, to wiadomo, nie znamy literatury, nie znamy terenu, wszystko przepisujemy z kilku książek… I ja sobie wtedy powiedziałem, cholera, pokażę, że będzie taki Polak, który zdobędzie dla siebie i dla innych takie zbiory, że literatura jego badań na temat Sahary będzie najpełniejsza. Teraz mam tę frajdę, że jeśli chodzi o Saharę, Sahel i Afrykę Północną, to - proszę wybaczyć przechwałki - w żadnym ze znanych mi instytutów naukowych nie ma tylu książek i dokumentów, ile mam ja.

Jest Pan etnologiem, zajmuje się Pan ludami północy Afryki?
Tak, przede wszystkim ludami pasterskimi - Tuaregami, Maurami, Teda, Beduinami…

Tuaregowie to nie tylko pasterze, ale i wojownicy?
Tak, naturalnie, nie rozstają się ze swoimi mieczami, mają swoją tradycję rycersko-pasterską, ale są też wynajmowani jako strażnicy czy ochroniarze. Jestem z nimi zaprzyjaźniony, często do nich jeżdżę - ostatnio byłem tam w listopadzie i grudniu. Udało mi się wpłynąć na tuareskiego wodza, u którego byłem, żeby przychylił się do idei powstania tuareskiego muzeum z biblioteką, bo oni o sobie niewiele wiedzą. Są ludem wędrownym, ale teraz coraz częściej podejmują życie osiadłe. Wciąż wędrują, wciąż ruszają tuareskie karawany, ale to będzie zanikało ze względu na to, co się tam dzieje - na wojny i działalność Al-Kaidy. Na terenach, na których byłem, są ciągle obecni uzbrojeni członkowie Al-Kaidy i zwykli bandyci. Jest po prostu niebezpiecznie dla karawan i obozowisk wędrowców, na których wymuszane są haracze. Dlatego część Tuaregów ucieka do miast. Innym problemem jest arabizacja…

Co ona oznacza na tamtym terenie?
Te ludy wędrowne były przeważnie prześladowane przez władze. Na przykład w Algierii, gdzie arabizacja oznacza niszczenie języka berberyjskiego. Wszyscy są muzułmanami, ale nie fanatykami. To właśnie wśród Tuaregów wiele lat mieszkał mnich Karol de Foucauld, zanim zginął z ich rąk. A jego zakonnicy Mali Bracia i zakonnice Małe Siostry są tam do dziś. Przeżyłem zresztą niezwykłe spotkanie w Nigrze z Małymi Siostrami, wśród których były dwie Polki. Te zakonnice żyją w buszu, pasą kozy - tak samo, jak miejscowi ludzie - uczą jakichś robótek, wytwarzania jakichś przedmiotów, żeby tamci biedni Tuaregowie mogli je sprzedać…

Skąd u Pana się wzięła ta Afryka, czy to była chęć podróży, ucieczki z PRL?
Kilka rzeczy się na to złożyło. Afryka pasjonowała mnie od dziecka, czytano mi "W pustyni i w puszczy" i opowiadano o podróżach przodka Konstantego Branickiego, przyrodnika, który polował na lwy w Algierii. Do tego dochodziły jeszcze tradycje innego protoplasty Jana Potockiego, podróżnika i pisarza, twórcy "Rękopisu znalezionego w Saragossie", i wiele opowieści rodzinnych. To tworzyło dla mnie inny świat, do którego chciałem uciec - od tego, że nam wszystko zabrano, od Wilanowa… Miałem zamiar studiować historię sztuki, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że będę musiał uczyć się o wielu dziełach sztuki, które były nasze, zrezygnowałem. A Afryka była wystarczająco daleko, więc to była taka ucieczka najdalej.

Ale uciekał Pan i wracał…
No, tak. Dostałem pracę w Studium Afrykanistycznym, a w 1974 roku otrzymałem stypendium w Algierii, wziąłem plecak i pojechałem do Tuaregów, w najodleglejszy zakątek pustyni, wzbudzając wielkie zainteresowanie, bo tam Polaka jeszcze nie widzieli. Francuzi z kolei podejrzewali mnie, że jestem zwiastunem socjalizmu w bardzo lewicującej wówczas Algierii. Zupełnie inaczej natomiast przyjmowali mnie Berberowie. Trafiłem do instytutu przy Muzeum Bardo i poznałem jego kierownika, berberyjskiego pisarza Moulouda Mammeri. Wydano u nas jego książkę "Opium i kij". Mammeri był niesłychanie zaangażowany w niepodległość Algierii, ale uważał, że związki z językiem francuskim i Francją są olbrzymim plusem dla tej części Afryki, która przez to jest w kręgu cywilizacji europejskiej, i że nieszczęściem będzie arabizacja. Od tamtych lat obserwuję ten proces i nawet niedługo będę miał o tym wykłady w Maroku. Polak dla Berberów o nich samych - trochę niezwykłe.

W Polsce ktoś coś o tym wie?
To wiedza absolutnie niszowa, ale mimo wszystko udaje się mi budować mosty między ludami saharyjskimi a Polską. Od 2000 roku jeżdżę tam regularnie i jestem przyjmowany jak swój. Fenomenalne jest w tym to, że oni zaczęli bardzo interesować się Polską, która nie miała kolonii, a ma tradycje walk niepodległościowych… Czuję się tam ambasadorem Polski.

Jak potomek arystokratów, najstarszy wnuk ostatniego z Branickich herbu Korczak, czuje się w zdemokratyzowanej Polsce?
Nie czuję się arystokratą. Oczywiście, nasza rodzina miała Wilanów, ale pierwszoplanowa w naszej rodzinie była tradycja szlachecka.

Macie tytuł hrabiowski…
Rzeczywiście, ale ze strony ojca, Leszka Rybińskiego herbu Radwan, to była drobna szlachta podlaska - dzielna, bitna, ale bez wielkich majątków. Raczej inteligencja niż ziemianie. Leszek i Maria Beata z Branickich poznali się na ślubie w rodzinie malarza Ceglińskiego koło Mińska Mazowieckiego. Mama miała 14 lat i podobno od pierwszego spojrzenia zakochała się w tacie, co po latach zakończyło się ślubem.

Od kiedy Rybińscy są w Warszawie?
Pierwszy pojawił się tutaj mój dziad Władysław Rybiński, który w latach 20. ubiegłego wieku został dyrektorem spółdzielni mleczarsko-jajczarskiej na ulicy Hożej i ożenił się z babcią Ireną z domu Szałowską, której mama była Ceglińska. Mój tata był wychowywany między ukochanym majątkiem krewnych ze strony mojej babci, Filewiczów, Sinołęka w gminie Kałuszyn koło Siedlec a Warszawą. W tejże Sinołęce wuj Filewicz wprowadzał najnowsze metody w sadownictwie. Był z wykształcenia lekarzem, ale zajął się kiepsko funkcjonującymi sadami w majątku żony i swoim, szczepiąc drzewa i dochodząc z czasem do doskonałych wyników. Był takim polskim Miczurinem. Po wojnie trafił do Anglii i tam dalej prowadził swoje badania. Mój tata kochał ten dwór w Sinołęce i tamtejsze życie.

Są jakieś materialne ślady w Warszawie po dziadkach Rybińskich?
Dziadek Władysław, oprócz tego, że pracował w spółdzielni mleczarsko-jajczarskiej, założył spółdzielnię budowlaną, która budowała budynki na Filtrowej - np. Filtrowa 67. I mój tata zawsze pokazywał mi tę Filtrową, mówiąc, że to takie rodzinne miejsce. Po wojnie dziadek zaangażował się w odbudowę tych budynków.

Co robili Rybińscy w czasie wojny?
Tata z mamą natychmiast zaangażowali się w działalność ZWZ, później zostali żołnierzami słynnego Kedywu Kolegium - oddziału dyspozycyjnego "A" Kedywu (Kierownictwa Dywersji Okręgu Warszawa Armii Krajowej), którego dowódcą był Józef Rybicki. Po wojnie, przez nas - dzieci jego żołnierzy - traktowany jak obdarzony najwyższym szacunkiem dziadek. Ojciec był poszukiwany przez okupantów, więc ukrywał się w Wilanowie, gdzie była cała grupa młodych ludzi przebywająca tam w takim samym charakterze. Wilanów stał się takim centrum ukrywających się osób. Wśród nich był nawet jeden Francuz, który po wojnie napisał i wydał wspomnienia z pobytu w Wilanowie. Myślę, że to będzie jedna z pierwszych rzeczy, którą wyda nasza fundacja…

Fundacja rodziny Branickich?
Fundacja im. Adama i Beaty Branickich, która została założona trochę na wzór fundacji rodzin Czartoryskich i Raczyńskich. Właściwie idea utworzenia fundacji, która miałaby zaopiekować się spuścizną po Branickich, powstała na spotkaniu z prof. Andrzejem Rottermundem, który uświadomił nam, że to byłoby najlepsze wyjście w ułożeniu się z władzami w kwestii odzyskania praw do Wilanowa. Gdyby uznano nasze prawa do dawnej własności, to byłby to taki symboliczny powrót, przecież nie naturalny. Wilanowowi nic nie grozi.

A co mogłoby grozić?
Chodzi pewnie o obawy, że państwo może stracić kontrolę nad Wilanowem. Nie mogę jednak pojąć, że wciąż nie ma ugody między państwem a nami na temat wspólnej budowy przyszłości po dogadaniu się co do przeszłości, bo przecież od przeszłości odciąć się nie można. Chcielibyśmy się umówić, jak to ma wyglądać, a nie polegać na wyroku sądu, w którym musimy wygrać. To są dla mnie szalenie przykre sprawy. Odpowiadając teraz na pana wcześniejsze pytanie, jak się czuję w dzisiejszej Polsce - czuję się trochę jak człowiek z garbem. Wilanów to taki garb. Oczekiwałbym przyzwoitego załatwienia spraw z właścicielami, a tymczasem jakiś czas temu było 200-lecie muzeum w Wilanowie i nie zostałem na nie zaproszony. A muzeum zostało utworzone przez moich przodków.

Pierwsi odwiedzający weszli do muzeum w 1805 roku…
Tak, ale niezwykle ważna jest historia wcześniejsza. Pałac w Wilanowie, zwany królewskim, był prywatną własnością Jana III Sobieskiego, a nie królewszczyzną. To inna sytuacja niż w przypadku Wawelu czy Zamku Królewskiego. W 1720 roku Wilanów kupiła prapra-prababka hetmanowa Sieniawska - mniejszy, bez skrzydeł, bez hełmów na wieżach i, co bardzo ważne, bez wyposażonych wnętrz. W pałacu po Sobieskich pozostały jedynie: obicie z łoża królowej Marysieńki, kilka stolików, kilka obić na ścianach i nic więcej. Architekt Fontana pisał do nowej właścicielki, że pałac jest w opłakanym stanie, pusty. Wilanów rozbudowywała i zapełniała nasza rodzina. Przewijają się w niej różne nazwiska, ale to jest jedna rodzina, która dziedziczyła własność często po kądzieli. Bo po Elżbiecie Sieniawskiej Wilanów dziedziczy jej córka Zofia, która wyszła za Denhoffa, a później Czartoryskiego, następnie córka Zofii Izabella, która wychodzi za Lubomirskiego, i jej córka Aleksandra, która wychodzi za Stanisława Kostkę Potockiego. Po Potockich Wilanów przejmuje mój pradziad Ksawery Branicki, który otrzymał Wilanów dlatego, że był znany jako świetny gospodarz i patriota. Ponadto pradziad był obywatelem rosyjskim, a dwaj Potoccy odmówili spadku, gdyż byli poddanymi austriackimi, mieli dobra na Ukrainie, i bali się zaboru rosyjskiego jak ognia.

Kiedy pradziad dostał Wilanów?
W 1892 roku. Ksawery przeprowadził wielkie prace remontowe, które nadzorowali bodajże Władysław i Leonard Marconi - zakładają klamry, zabezpieczenia, odnawiają reliefy zamkowe, wymieniają posadzki, wymieniają obicia wnętrz oraz dobudowują skrzydło w południowej części pałacu, które stało się prywatnymi apartamentami właścicieli. Dzięki tej rozbudowie można było więcej sal przeznaczyć na prywatne muzeum. Otwieranie pałacu wilanowskiego następowało bowiem od dawna, już za Stanisława Kostki Potockiego, który najbardziej zasłużył się dla pałacu i muzeum. Za czasów pradziadka Ksawerego stale zwiększała się liczba odwiedzających, Wilanów otwierał się coraz bardziej - w każdym razie jego część muzealna, bo był bardzo wyraźny podział na cześć prywatną pałacu i muzealną. Jest to udokumentowane na dawnych pocztówkach - wycieczki zwiedzających, sale pałacowe udostępnione dla zwiedzania i wiele innych zdjęć. Widać na nich, jak wyglądał Wilanów za Branickich, w latach 1892-1944.

Braniccy zostali wyrzuceni z Wilanowa przez Niemców po Powstaniu?
Tak. Ale już w czasie I wojny światowej Niemcy rozgościli się w pałacu. Wówczas ukryto przed nimi liczne dzieła sztuki, wywożąc je do Warszawy - jest taka pocztówka, na której widać cesarzy austriackiego i pruskiego na tle Wilanowa.

Po Powstaniu już nie zdołaliście wrócić do pałacu?
Dziadek Adam Branicki z babcią Marią Beatą i ich dwiema córkami zostali aresztowani przez Sowietów i najpierw osadzeni na Łubiance, gdzie przesłuchiwał ich Beria, po czym trafili pod Moskwę do Krasnogorska, do obozu, w którym przetrzymywano jeńców japońskich, niemieckich, a także dziadków, Radziwiłłów, Krasickich, Zamoyskich… Moim rodzicom udało się uciec, ja urodziłem się pod innym nazwiskiem, Rowiński, bo mama i ojciec byli poszukiwani przez NKWD. A o powrocie do Wilanowa nie było w ogóle mowy, bo niebezpiecznie było nawet mieszkać w Warszawie - byłym właścicielom nie wolno było mieszkać w pobliżu swojej dawnej własności, czyli w tym samym powiecie. Zresztą w IPN-ie zachował się dokument - skarga na ciotkę Annę Branicką-Wolską do UB, że ona pojawia się w Wilanowie.

Pradziadka i dziadka Branickich Pan nie znał, ale ktoś opowiadał Panu o rodzinie?
Przede wszystkim babcia Maria Beata. W tych opowieściach Wilanów był miejscem świętym, ukochanym - był domem. O miłości, o pracy dla Wilanowa, o chronieniu dóbr w czasie okupacji. Niemcy chcieli wszystko wywieźć, więc trzeba było się starać, żeby do tego nie doszło…

Jak można było się o to starać?
Zasadniczą możliwość w tych staraniach dawał fakt, że ciotka Maria Radziwiłłowa z domu Branicka była przyjaciółką królowej włoskiej, księżnej czarnogórskiej Heleny Petrowić-Niegosz. Poprzez królową włoską szły prośby do Mussoliniego, a ten interweniował u Göringa, żeby ochronić Wilanów przed grabieżą. Inną osłonę dawały związki z AK, ale one mogły być uruchomione tylko w ostateczności. Generalnie, z biegiem czasu robiło się coraz niebezpieczniej, choćby przez współpracę z podziemiem. Babcia spała przecież na łóżku, w którym ukryty był karabin maszynowy, w długich salach odbywały się ćwiczenia ze strzelania… Mój ojciec studiował po wojnie historię sztuki i jako student przyjechał do Wilanowa, który był od razu w 1945 roku otwarty dla zwiedzających. Przewodnik pokazywał skrytkę utworzoną za oprawami książek i opowiadał, że to właściciele tylko udawali kulturalnych, a nic nie czytali. Wtedy tatę szlag trafił, bo wiedział, że tam była skrytka na broń! Nie wytrzymał i wyjaśnił wszystkim, jak to naprawdę było.

To był okres wymazywania Branickich z pamięci?
We wszystkich przewodnikach historia Wilanowa kończyła się na Potockich. Tymczasem, kiedy w 1947 roku zmarł dziadek Adam i Cyrankiewicz zgodził się, żeby został pochowany w rodzinnym grobowcu na terenie pałacowym - pod warunkiem że będzie to cichy pogrzeb - przyszło mnóstwo ludzi, cały Wilanów. To było w kościele św. Anny, który był w zasadzie kościołem prywatnym, wybudowanym przez Aleksandrę Potocką… W czasie Bożego Ciała w procesji, podtrzymując kapłana, chodził dziadek z najlepszym gospodarzem z Wilanowa - ołtarze były w pałacowym parku. Taką tradycję podtrzymują też w zamku Montresor we Francji, który w połowie XIX wieku kupił Xawery Branicki, brat mojego prapradziadka, a teraz zamek należy do Rejów, bo siostra dziadka wyszła za Reja, a dziadek zrezygnował z praw do Montresor - bardziej kochał Warszawę. Ten Xawery był oficerem carskim, który został wysłany na Krym, przyjacielem Lermontowa, jego sekundantem w którymś z pojedynków. Wdał się w spisek przeciwko carowi i, ratując się przed zsyłką, uciekł do Francji. Stracił majątek na Ukrainie, ale z niejakim Ludwikiem Wołoskim założył bank, który robił wielkie interesy, a pieniądze szły na sprawy polskie. Xawery finansował "Trybunę Ludów" i później legion Mickiewicza, legion polski we Włoszech... Może też trochę jako odkupienie za targowicę.

A ślady Branickich w Warszawie - poza Wilanowem?
Tutaj działa też brat stryjeczny Xawerego Branickiego Władysław, który zbudował pałac na Frascati, przekazał Warszawskiemu Towarzystwu Dobroczynności budynek na Rozbrat, ofiarował Bibliotece Publicznej ogromny zbiór książek. Natomiast pradziadek Ksawery został prezesem Towarzystwa Wioślarskiego i przekazał mu działkę na Foksal. Kupił w 1901 roku pałac na Nowym Świecie 18 z dużym parkiem. Od tej pory mieszkał między Wilanowem a Nowym Światem. Stąd wyjeżdżał na polowania do swoich lasów - Chojnow-skich i Kabackich. Ksawery zbudował też pięć domów na ulicy Smolnej, pomagał generałowi Chrzanowskiemu w utworzeniu gimnazjum polskiego, które potem kupił Maurycy Zamoyski, a dziś jest tam liceum Zamoyskiego. Miejscem bardzo związanym z rodziną jest szpital na Kopernika, który fundowała ciotka Augustowa Potocka. Na Frascati Ksawery stworzył w dzisiejszej willi Muzeum Ziemi - muzeum przyrodnicze, gdzie trafiają zbiory znakomitych polskich naukowców, m.in. Jana Sztolcmana, którego pradziadek wysłał na wyprawę do Peru i stąd wiele tamtejszych ptaków nosi nazwę Branicki. W 1919 roku Ksawery oddał muzeum państwu. Braniccy otaczali się ludźmi, którzy mieli pasję, coś tworzyli - głównie naukowcami.

Sporo tych śladów…
A jeszcze są inne działania Branickich - pomoc przy zakładaniu i utrzymaniu Lasek, przekazanie przez mego dziadka Warszawie parku im. Matki Mojej, przekazanie ziemi pod pętlę tramwajową w Wilanowie, pod szkoły, boiska sportowe. Wspomaganie powstańców śląskich, którym ofiarowywał działki w Aninie, łożenie pieniędzy na AK, wykup więźniów z Pawiaka, zakupy do muzeum wilanowskiego... Do tego dochodzi konserwacja pałacu wilanowskiego, Natolina i Morysina, który do 1945 roku przetrwał w dobrym stanie. Gdy Adam Branicki parcelował Anin, Wawer, Służewiec i Paluch, cieszył się, iż na jego wilanowskich gruntach powstanie nowa piękna Warszawa, którą tak ukochał. Kościół św. Augustyna na Nowolipkach zaczynała budować Aleksandra Potocka, a skończył pradziadek Ksawery. I pałac Pod Królami, który wolnej Polsce przekazał pradziadek jako lokum dla księży emerytów.

Potomkowie Branickich są, ale nazwisko zanika…
Zastanawiamy się, czy nie przybrać drugiego członu - Rybińscy-Braniccy, de Virion-Braniccy, Wolscy-Braniccy - bo rodzina jako taka istnieje. Moim marzeniem jest, żeby w Wilanowie, bo musi dojść do jakiejś ugody z państwem, powstał instytut zajmujący się naukowo kulturami Wschodu i Afryki. Miejsce by się tam na pewno znalazło. A Wilanów ma po Stanisławie Kostce zbiory chińskie, tradycje sarmackie i tureckie, są związki z emirem Rzewuskim, podróżnikiem i orientalistą… No i moje zainteresowania Afryką, moja biblioteka i moje zbiory mogłyby tam zaistnieć. Zresztą, tradycje i powiązania Branickich są jeszcze o wiele szersze i mogłyby tu znaleźć swoje miejsce.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto