Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bogumił Godfrejów: "Oscar nie otwiera nagle wszystkich drzwi" [rozmowa MM]

Piotr Bera
Dlaczego Sharon Stone płakała podczas ceremonii rozdania Oscarów, a w całym Los Angeles zabrakło limuzyn? O kulisach oscarowej gali oraz wpływie nominacji na karierę rozmawiamy z Bogumiłem Godfrejowem, nominowanym do Oscara w 2002 roku za film "Męska sprawa".

Bogumił Godfrejów urodził się w Krakowie i skończył Łódzką Szkołę Filmową. Jest jedynym filmowcem, który na festiwalu Camerimage otrzymał za etiudy studenckie dwie Złote Kijanki z rzędu. W 2002 r. razem ze Sławomirem Fabickim nominowano go do Oscara za film krótkometrażowy "Męska Sprawa". Ponadto Godfrejów otrzymał wiele międzynarodowych nagród i wyróżnień m.in. w Niemczech, Austrii i Nowej Zelandii. W kolejnych latach pracował przede wszystkim za granicą, a w Polsce kręcił teledyski Myslovitz czy O.S.T.R.

Co czuje student trzeciego roku szkoły filmowej, gdy dowiaduje się o otrzymaniu nominacji do Oscara?

Niesamowitą wdzięczność i podekscytowanie. To wszystko wydarzyło się dzięki Sławkowi, który zgłaszając film do Akademii, wpisał na listę także moje nazwisko.

Nagroda główna przyznawana jest z reguły producentowi.

W kategorii filmu krótkometrażowego przyjęło się, że w formularzu zgłoszeniowym wpisuje się nazwisko reżysera i producenta lub osobę mającą decydujący wpływ na film. Sławek postanowił wpisać mnie, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Nic kompletnie o tym nie wiedziałem. W jednej chwili zacząłem się zastanawiać, czy jestem w
stanie udowodnić światu, że nominacja jest zasłużona.

Oglądałeś na żywo ogłoszenie nominacji? Czy otrzymałeś informację od rodziny, znajomych?

Byłem jeszcze w szkole, gdy podbiegł do mnie Sławek, wcześniej poinformowany przez kogoś z uczelni. Zaczęło się szaleństwo, szybkie załatwianie wiz, paszportów i sukienek dla żon. Znajomy producent załatwił smokingi, które na gali oscarowej są obowiązkowe.

Jak wygląda procedura zgłaszania filmów do Oscarów? Ja też mogę coś nakręcić i wysłać odpowiedni dokument?

Jeśli chodzi o filmy krótkometrażowe, to Akademia posiada listę festiwali, na których trzeba zdobywać nagrody lub wyróżnienia. „Męska sprawa” wygrała m.in. w Łodzi, Nowym Jorku, Monachium czy Clermont-Ferrand. Nie bez znaczenia była również nominacja do studenckiego Oscara. Sławek razem ze szkołą wypełnił także niezbędne dokumenty i razem z taśmą wysłał pocztą. W ten sposób zdobyliśmy sporo punktów i trafiliśmy na listę nominowanych.

Studenci na trzecim i czwartym roku zastanawiają się, jaka czeka ich przyszłość, a Wy osiągnęliście już szczyt. Stworzyliście film zaliczeniowy za 15 tys. dolarów i od razu szansa na Oscara. Oszołomiło Cię to?

Trochę tak, ale pomogły wcześniejsze zwycięstwa na festiwalach, co dodało nam pewności siebie. Sporą rolę odegrał również Janusz Kamiński, z którym poznałem się wcześniej na Camerimage, gdy wręczano mi drugą z rzędu Złotą Kijankę (1999-2000). Janusz zaproponował nam pobyt w jego domku gościnnym, zabrał nas na plan filmu Spielberga „Złap mnie, jeśli potrafisz”, gdzie nawet zrobiłem dwa ujęcia. Wyobraź sobie, że podchodzi do Ciebie Leonardo DiCaprio, wyciąga dłoń i gratuluje nominacji. Naprawdę fajne i dziwne uczucie zarazem. Z dużym szacunkiem spotykaliśmy się od Chicago po Waszyngton, wszędzie gdzie organizowano pokazy naszego filmu.

Tuż po przylocie do USA trafiliście na coroczny lunch nominowanych. Z kim siedzieliście przy stoliku?

Z Denzelem Washingtonem, Willem Smithem i producentem Władcy Pierścieni Barrie M. Osborne’em. Na tym lunchu, który organizowany jest zawsze na miesiąc przed ceremonią, nie obowiązuje żaden dress code, siedzisz, plotkujesz i jeśli masz ochotę, to pijesz coś mocniejszego. Will Smith naprawdę dokazywał.

Serio? Wszyscy mówią, że Akademia jest sztywna i ciężko o trochę luzu. Jak zachowywały się te największe sławy?

Will Smith szalał, wprawiając wszystkich w doskonały nastrój. Sypał żartami jak z rękawa i gadał jak najęty, zresztą nie zawsze parlamentarnie. Naprawdę jest z niego bardzo zabawny gość. Z kolei Denzel jest spokojny i waży słowa. Podczas lunchu wręczono nam srebrne klepsydry z wygrawerowaną datą i czasem, który potrzebujesz na wygłoszenie zwycięskiej mowy. Obojętnie czy wygrasz, czy nie, Amerykanie namawiają do nauki wygłaszania przemówień. W ten sposób masz pokazać szacunek do Akademii.

Napisaliście tę mowę?

Pewnie! Na plaży na Malibu i mieliśmy przy tym niezłą zabawę. Ale nie pytaj, ile czasu to trwało, bo nie pamiętam.

Czuliście się anonimowo wśród tylu gwiazd? Washington czy Smith otrzymują miliony za jeden film, a Wy byliście studentami.

Amerykanie pytają, kim jesteś, co robisz i po co lecisz do ich kraju. Mówisz, że jesteś nominowany do Oscara i od razu biorą od Ciebie autograf. Co z tego, że nominowano nas w mało znanej kategorii? Dla nich Oscar to jak Super Bowl. Nie ma nic ważniejszego w filmie. Zresztą byliśmy któregoś dnia z Januszem na spacerze z psem. Spotkaliśmy Winonę Ryder, która obiecała, że zagłosuje na mnie.

Kto opłacił Wam te wszystkie wydarzenia?

Ministerstwo Kultury i Sztuki oraz Ministerstwo Edukacji. Mieliśmy kontakt z attache kulturalnym, który organizował pokazy w ambasadach. Spaliśmy u Janusza, więc koszty były mniejsze. Pozostałe hotele i limuzynę po prostu nam opłacono.

Limuzynę? Szybko staliście się gwiazdami.

To nie tak. Po prostu na Oscary wszyscy bez wyjątku podjeżdżali limuzynami. Zamówień było tak dużo, że w Kalifornii zabrakło kierowców i sprowadzano ich z innych stanów. Później zamiejscowi kierowcy gubili się i jeździli po całym Los Angeles, ale my na szczęście trafiliśmy na znającego teren i bez przeszkód dojechaliśmy na czerwony dywan.

A tam błysk fleszy, piski fanek i…

I uczucie dumy. To naprawdę wspaniałe, gdy wiesz, że udało Ci się osiągnąć coś fajnego i razem z ekipą oraz żoną odczuwasz ten szacunek. Gdy już wkroczyliśmy do Kodak Theatre, gdzie ceremonię organizowano po raz pierwszy, od razu wskazano nam nasze miejsca. Siedzieliśmy blisko mojego ukochanego operatora Rogera Deakinsa, który stale współpracuje z braćmi Coen. Deakins robił zdjęcia do „Pięknego Umysłu”, a sam otrzymał nominację za zdjęcia do „Bracie, gdzie jesteś?”. Gościa 11 razy nominowano do Oscara, ale nigdy nie wygrał. Na gali był również Sławomir Idziak z nominacją za „Helikopter w ogniu”.

Ceremonia z 2002 roku była pierwszą po tragicznych wydarzeniach z 11 września. Odczuwało się gęstą atmosferę?

W żadnym wypadku. To święto kina i czasem polityka dociera na salony, ale tu liczyły się tylko nagrody. Zresztą na filmiku z ceremonii widać, jak cieszymy się z sukcesu naszego rywala Ray’a McKinnona, którego doceniono za „The Accountant”. Sam Spielberg przyznał, że fajnie, iż potrafimy cieszyć się z cudzego szczęścia. Przybija się piątkę, klepie po ramieniu. To się liczy.

Ta ceremonia przeszła do historii także pod innym względem. Po raz pierwszy dwie nagrody za role pierwszoplanowe otrzymali czarnoskórzy aktorzy. Denzel Washington za „Dzień Próby” i Halle Berry za „Czekając na wyrok”.

Gdy wyczytano nazwisko Berry, to w jednej chwili atmosfera w Kodak Theater zrobiła się jeszcze bardziej podniosła. Wszyscy czuliśmy, że dzieje się coś epokowego, pozytywne emocje wręcz wibrowały po całej sali. Widziałem, jak Sharon Stone odeszła w cień, z dala od kamer i autentycznie płakała.

Nie bałeś się, że zrobisz jakieś faux pas?

Nie mieszkam w USA, więc nie miałem nic do stracenia. Również polska telewizja nie przeprowadziła relacji na żywo. Pamiętajmy, że na początku XXI w. nie było nawet ogólnego dostępu do Internetu szerokopasmowego. Jedyną pamiątką jaką mam, jest nagranie z niemieckiej telewizji Pro7, które wrzucił na You Tube mój znajomy.

Pamiętasz ten moment? Naomi Watts wychodzi na scenę, prezentuje nominowanych w kategorii filmu krótkometrażowego, otwiera kopertę… Serce szybciej bije?

Wszystko działo się za szybko. Zresztą po tych wszystkich festiwalach nagrodą już było siedzenie wśród gwiazd… Nie miałem powodu oczekiwać, że skromny film za 15 tys. dolarów zrobi taką furorę. Przegraliśmy, ale to zrozumiałe. Amerykanie muszą wspierać swoją rodzimą kinematografię. Cieszyłem się chwilą i nie zastanawiałem nad tym, jakie kupony można odciąć.

Nominacja przekuła się na sukces i lawinę propozycji od miejscowych producentów?

Właśnie nie. Paradoksalnie kolejne propozycje otrzymałem od niemieckiego reżysera, Hansa-Christiana Schmida, którego znałem z festiwalu w Monachium, po tym jak sami dali mi wszystkie możliwe nagrody. Natomiast Sławek przez kolejne pięć lat nie zrobił żadnego filmu. Droga nie jest nagle usłana różami.

I po tak długiej przerwie od razu nakręcił z Tobą „Z odzysku”, które było polskim kandydatem do Oscara.

Nominacji nie otrzymaliśmy, ale wyróżniono nas. Po raz pierwszy od kilkunastu lat polski film doceniono w Cannes. Otrzymaliśmy wyróżnienie jury ekumenicznego, przegrywając z „Babel” z Bradem Pittem i Cate Blanchett. Przed nami tę nagrodę dostali Wajda z Kieślowskim. Sukces we Francji spowodował, że zainteresowali się nami reżyserzy z tego kraju, ale nic nie wyszło. Ja kręciłem w Niemczech, Austrii, Bośni, Nowej Zelandii i ostatnio na Łotwie. A Sławek pomimo chęci i ciężkiej pracy nakręcił „Miłość” dopiero po kolejnych sześciu latach. Mieliśmy robić duże projekty, ale nie powstały z różnych powodów. Można powiedzieć, że operatorom jest łatwiej i to ja jestem największym beneficjentem sukcesów Sławka. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego po takich sukcesach świat dla reżyserów jest trudniejszy. Ja natomiast miałem propozycję z Hollywood.

Dlaczego nie skorzystałeś?

Skomplikowana sprawa. Chodziło o względy prywatno-zawodowe, ale sama propozycja to już duży sukces. Powiem tylko, że miałem robić film z Jessicą Albą. Co ciekawe, propozycję otrzymałem po sukcesie „Z odzysku” w Cannes, a nie po Oscarach. Nominacja jest zachętą do dalszej pracy i potwierdzenia swojej klasy. Świat kina jest bardzo specyficzny. Ja robię kino społeczne, a nie komercyjne.

W Hollywood nie ma miejsca na takie filmy?

Oczywiście, że jest i wierzę, iż będzie mi dane tam wstąpić. Pamiętajmy, że Hollywood się zmienia. Poszukuje własnej drogi i twórców. Jako operator jestem na początku drogi.

Człowiek, który dostał nominację do Oscara w wieku 25 lat nadal jest na początku drogi?

Tak to działa. Zabawne jest to, że na planie Spielberga we Wrocławiu spotkałem cztery osoby, z którymi pracowałem przy niemieckich produkcjach. Nie widzieliśmy się 10 lat i nagle spotykamy w Polsce. Życie płata różne figle.

Takim zaskoczeniem jest nominacja za zdjęcia dla „Idy”?

Znam ekipę „Idy”. Znam atmosferę z planu oraz wiem, ile pracy włożono w przygotowania do produkcji. Gdy ogłoszono nominacje, po prostu się wzruszyłem. Fajnie, że doceniono Łukasza Żala i Ryszarda Lenczewskiego, zasługują na statuetkę.

Łącznie Polacy otrzymali pięć nominacji. Kto wie, może najbliższe oscarowe after party zdominują rodacy?

Byłoby świetnie, ale z tym after party nie przesadzajmy. Po ceremonii wszyscy udają się do restauracji, jest szampan, posiłek i… wszyscy wyjeżdżają na prywatne imprezy. Ceremonia jest fajna, ale męczy niemiłosiernie. Oby ekipa z „Idy” miała więcej niż sił na zabawę niż my. Kto wie, czy kiedykolwiek powtórzą swój sukces?

Rozmawiał Piotr Bera

Cover Video/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto