Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bohaterowie ze Sczepanowitz

Teraz Opole
Teraz Opole
fot. Archiwum
fot. Archiwum redakcja
Wysadzenie mostu w Szczepanowicach w 1921 roku przyczyniło się do polskiego sukcesu III powstania śląskiego. Aż trudno uwierzyć, że w Opolu o ludziach, którzy tę akcję przeprowadzili, pamięta tylko garstka naukowców.

Noc z 2 na 3 maja 1921 roku w niemieckim Sczepanowitz (dziś dzielnica Szczepanowice w Opolu). Grupa polskich dywersantów prowadzona przez porucznika Tadeusza Puszczyńskiego wyrusza w ciemności. Oddział idzie w kierunku 200-metrowego mostu żelaznego. Wówczas miał on kluczowe znaczenie dla akcji „Mosty".
Jej celem było wysadzenie ośmiu przepraw i uniemożliwienie Niemcom szybkiego przerzucenia oddziałów na teren powstania.
Porucznik Puszczyński - pracujący na zlecenie II oddziału Sztabu Generalnego Wojska Polskiego - dowodził dziewięcioma osobami, wśród których byli m.in. Alojzy Damboń i Józef Wocka. Dowódca grupy - razem z kapitanem Stanisławem Baczyńskim - dotarł do Sczepanowitz 2 maja o godzinie 21.
Na miejscu przygotowania do operacji trwały już od południa. Materiały wybuchowe wraz z lontami i spłonkami wydobyto z klepisk stodół - stojących blisko mostu - a należących do rodziny Biasów i Damboniów. Puszczyński pisał potem, że po wydobyciu materiałów okazało się, że źle przechowywany lont zamókł. Tylko kilka metrów nadawało się do użytku.
Tymczasem most spoczywał na mocnych, granitowych filarach, a zgodnie z planem miały być wysadzone dwa z nich, co miało doprowadzić do zniszczenia środkowego przęsła. - Mimo to akcja musi się odbyć - przekonywał dowódca i przygotowano nowy plan.
Zdecydowano, że cały 320-kilogramowy ładunek melanitu będzie umieszczony pod jednym filarem. Problem z brakiem odpowiedniego detonatora rozwiązał Wiktor Wiechaczek, z zawodu górnik i saper w niemieckiej armii carskiej, który sam przygotował naprędce takie urządzenie.
Około godziny 23.30 oddział - uzbrojony jedynie w pistolety Mauser - dotarł do pilnowanego przez strażników i częściowo oświetlonego mostu. Każde potknięcie Wiechaczka - niosącego prowizoryczny detonator - doprowadzało grupę do granic wytrzymałości. Montaż ładunku odbył się w kompletnej ciszy. Gdy już zapalono lonty, pojawił się zaalarmowany przez dróżnika niemiecki patrol. Polscy dywersanci błyskawicznie wycofali się, i czekali na detonację. Ale wybuchu nie było.- Wracamy - oznajmił zaskoczonemu oddziałowi Puszczyński.
Dowódcy towarzyszyli Wiechaczek oraz 18-letni Herman Jurzyca. I to on - ryzykując życiem - zapalił ponownie lonty, które miały już tylko 50 centymetrów długości. Tym razem się udało, most został poważnie uszkodzony.
Jak pisze Zyta Zarzycka w książce poświęconej powstańczej dywersji członków grupy spod Opola Niemcy nie złapali. Spiskowcy uciekli brzegiem rzeki w stronę Groszowic, a potem przez ogarnięte powstaniem tereny w stronę Kamienia Śląskiego, gdzie zaplanowano koncentrację grupy „Wawelberga", czyli polskich oddziałów dywersyjnych, które miały działać na rzecz III powstania śląskiego (3 maja – 5 lipca 1921).
Przypominam tę historię nieprzypadkowo. Gdy niedawno organizowano w centrum miasta inscenizacje powstańcze, o opolskich bohaterach znów nie powiedziano ani słowa.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto