Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia: O związkach Bolesława Prusa z Puławami

redakcja
redakcja
Fot. ze zbiorów Mikołaja Spoza
Fot. ze zbiorów Mikołaja Spoza redakcja
Kilka dni temu Zespołowi Szkół w Przybysławicach (gmina Garbów) nadano imię Bolesława Prusa. Na uroczystość zaproszono pana Mikołaja Spóza.

– Młodzież wystawiła świetny spektakl na podstawie „Lalki" Bolesława Prusa – mówi Mikołaj Spóz. – Byłem zaskoczony poziomem i tym, że uroczystość była daleka od sztampy. Ja opowiedziałem zebranym o pisarzu i jego związkach z Puławami.
Pan Mikołaj odczytał to, co kiedyś napisał autor „Lalki":
„...Spoglądasz teraz przed siebie ku Puławom. Szosa ślicznie spada na dół, jak płowa wstążka, na końcu której szarzeją pierwsze budowle osady. Gdzie okiem rzucisz, zielono..." – tak napisał Aleksander Głowacki – opowiada pan Mikołaj.
– Tak było. Wokół miasta i w mieście bardzo zielono, swojsko, trochę sennie.
Dziś drzewa w parku – duma księżnej Izabeli, pamiątki przeszłości wycięte, ustąpiły miejsca nowym osiedlom.
– A przecież dawni mieszkańcy żywili niemal kult dla zieleni – wspomina Mikołaj Spóz. – Ona tworzyła klimat Puław. O drzewach pisali wiersze poeci. Pisał o nich Aleksander Głowacki.
W sklepionych korytarzach lipowych alej biegły trakty konne i ścieżki wydeptane przez pieszych wśród wysokiej trawy.
– Tylko główna droga na Lublin, była wybrukowana – opowiada Spóz. – Wtedy, kiedy Aleksander Głowacki przyjechał do Puław, chodniki w mieście były z drewnianych desek przybitych do podkładów i leżały tylko na centralnej ulicy. Jakie to były chodniki – śmieje się. – Tu gwóźdź odpadł, tam deska przegniła, trzeba było iść ostrożnie. Ale też ludzie się nie spieszyli, tak jak dziś.
Przyjazd do Puław
Błotnistym traktem człapała szkapa ciągnąca bryczkę. W niej siedziała zmęczona, młoda kobieta. Mały chłopczyk na jej kolanach rozglądał się ciekawie dookoła. Woźnica skręcił w kierunku domów usytuowanych blisko pałacu.
– Sfotografowałem te domy nie wiedząc, że wkrótce zostaną rozebrane – Mikołaj Spóz pokazuje stare zdjęcia.
Nie były to jakieś nadzwyczajne budynki – ot, byle jakie można dziś powiedzieć, ale takich była większość w Puławach. Niektórzy i tego nie mieli.
Domy wiekowe, drewniane, pochylone już nieco ku ziemi z okiennicami, które skrzypiały na wietrze. Przed nimi zatrzymał się woźnica, wyładował skromny bagaż i pasażerowie wysiedli. Apolonia Głowacka trzymała mocno za rękę małego Olka. Przyjechała z dzieckiem do babci.
– Matka pisarza musiała już wtedy być chora, bo wkrótce zmarła – mówi Spóz. – Wiem, że została pochowana we Włostowicach. Szukałem uparcie jej grobu, ale nie ma śladu. Myślę, że jest on w najstarszej kwaterze gdzie leży zmarły w 1853 roku ksiądz Dobrzyński.
Małym Olkiem zajmowały się kobiety – ciotki i babcia, ale wcześniej rada familijna oficjalnie spisała obowiązki, jakie spoczywają na członkach rodziny z tytułu opieki nad sierotą.
Rodzina Aleksandra
Marcjanna Trembińska – babcia Olka miała też inne zajęcie niż tylko utrzymywanie domu. Pracowała w puławskim Instytucie Wychowania Panien. Mały chłopiec miał dużo swobody i garnął się do rówieśników.
– Wyprawiał się nad Wisłę, czasem aż pod Bochotnicę – snuje opowieść Spóz. – Tam na łąkach odbywały się wypasy bydła. Z daleka patrzył na wiatrak, którego skrzydła powoli obracał wiatr. Później opisał to w „Antku" i w innych opowiadaniach – zauważa pan Mikołaj. – Tamte lata głęboko zapadły w pamięć dziecka. Odtwarzał to w swojej twórczości. Przecież jego bohaterowie – wiejskie dzieci, sceneria niewielkich majątków żywcem są przeniesione z puławskich lat, to wyraźne elementy autobiograficzne.
Jak mówi Spóz, jedna z ciotek – Wiktoria, wyszła za mąż za Jakuba Cymana, dobrego, puławskiego stolarza.
– Cymanowie byli zamożni – Spóz wyciąga stare fotografie. – Mieli kilka domów przy ul. Czartoryskich i duży ogród. Ja myślę, że właśnie w jednym z tych domów zmarła matka małego Aleksandra.
Mikołaj Spóz pokazuje na fotografii domu Cymanów. W dzisiejszym rozumieniu – mizerne. W tamtych czasach świadczyły o zamożności.
– Już samo sąsiedztwo pałacu mówiło o pewnej pozycji, a zakład Cymanów na pewno należał do renomowanych. Jakub Cyman wykonał kiedyś trumnę i katafalk na pierwsze nabożeństwo żałobne za duszę Adama Jerzego księcia Czartoryskiego. Ale to przecież było tyle lat temu.
Regionalista wyciąga kartkę napisaną w 1861 roku, która trafiła do jego rąk. Czyta to, co na niej jest napisane „Robiłem tę trumnę dla kościoła na pierwsze nabożeństwo solenne za duszę ks. Adama Jerzego Czartoryskiego. Odbyte zostało dnia 14 sierpnia 1861 roku w Puławach. Panie przyjm go do swojej chwały. Jakub Cyman w Puławach".
– Taka historia odkryła się przypadkiem po tylu latach – uśmiecha się Spóz. – Kartka została znaleziona w atrapie trumny, którą jak wiele zbędnych rzeczy usuwano z pomieszczeń przykościelnej kostnicy i trafiła do mnie. Świadczy, że Cyman musiał być znaczącym rzemieślnikiem, skoro powierzono mu takie zadanie.
Ta kartka świadczyła też o tym, że Jakub Cyman był patriotą. Przypomnijmy – Czartoryscy opuścili Puławy, a nad jego ojcem – Adamem Kazimierzem Czartoryskim zawisła kara śmierci zasądzona przez zaborcę. Demonstracyjny udział w nabożeństwie w rocznicę śmierci księcia musiał być źle widziany.
– Ale też dzieciak wychowywał się w takim domu – nie dziw, że poszedł później do powstania – wtrąca pan Mikołaj.
Powroty do miejsc dzieciństwa
Puławska część rodziny nie miała już możliwości sprawować opieki nad przyszłym pisarzem. Jakub Cyman wiecznie zapracowany, babcia starzejąca się, ciotki też wiekowe. Jedna z nich jednak zabiera małego Olka do siebie – to Domicela z Trembińskich Olszewska.
– Ta ciotka opiekowała się nim wyjątkowo – mówi Spóz. – Właściwie wychowała go. Jej grób na tutejszym cmentarzu odnalazłem. Ona chodziła z prośbami o uwolnienie go, kiedy za udział w Powstaniu Styczniowym został osadzony w więzieniu w Lublinie.
Po zwolnieniu ukończył gimnazjum w Lublinie i rozpoczął studia w warszawskiej Szkole Głównej. Jednak – prawdopodobnie ze względów finansowych wraca do Puław i tu studiuje w Instytucie Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa.
W 1870 roku młody Aleksander zostaje wyrzucony za niepoprawną postawę na lekcjach języka rosyjskiego. Wyjechał do Warszawy. Wracał do Puław.
Corocznie na letnisko przyjeżdżali tu m.in. Michał Andriolli, Władysław Żeleński i on był wśród nich. Stąd starą aleją topolową wyruszali zwiedzać Kazimierz, podziwiali piękne widoki nad Wisłą i spacerowali po pałacowym parku. Po drodze wpadali do karczmy Szmula na smażoną rybkę tylko, co wyłowioną z rzeki, raczyli się herbatą z szumiącego samowara. Wracały wspomnienia dzieciństwa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto