Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Puław: Miasteczko księżnej pani

redakcja
redakcja
Fot. Ryciny ze zbiorów Mikołaja Spóza
Fot. Ryciny ze zbiorów Mikołaja Spóza redakcja
Jak mogła wyglądać osada za czasów Czartoryskich opowiada puławski regionalista Mikołaj Spóz.

Izabela Czartoryska budowała te swoje Puławy cierpliwie, konsekwentnie, według przemyślanego planu. No, także według mody, jaka ówcześnie panowała lub jaką właśnie tacy jak ona – magnateria, kreowali. Budowała i planowała zgodnie z duchem epoki, ale też chłonęła wszystkie nowinki i odkrycia techniczne. Otaczała się ludźmi mądrymi, postępowymi. To, co wymyślili jej architekci, co wznieśli budowniczowie, miało służyć i do zabawy i do utrzymania niemałej książęcej świty. Miały powstać zarówno obiekty takie jak osobliwe domki w Parchatce i takie, jak zabudowania kuchenne, oranżeria czy ogród dający własne plony na pański stół.
Jak księżna sobie życzy
– Czy dawała się przekonać swoim planistom? – A któż to wie – śmieje się Mikołaj Spóz. – Być może w pewnych sprawach była apodyktyczna. Ponad 30 lat kształtowała swój ogród. Oczywiście mając na względzie przede wszystkim modę i własne doznania estetyczne. To, że założone przez nią klomby, alejki spacerowe, parkowe na Kępie utrudniały chłopom uprawę roli miało doprawdy drugorzędne znaczenie. Ostatecznie byli to „jej" chłopi, jej poddani. Tam właśnie, na Kępie powstała tzw. holendernia czyli hodowla krów rasy holenderskiej mających charakter dekoracyjny i zbudowano wzorcową wioseczkę z domkiem dla ks. Izabelli. Nic nowego, Maria Antonina też miała swoją sielankową wioskę w Wersalu...
Ale należy przypuszczać, że w nieodległym miejscu znalazło się miejsce na – jak dziś byśmy powiedzieli – warzywniak, a z oranżerii tez na pewno cos trafiało na stół. Bo można sądzić, że jeśli idzie o tzw. nowinki techniczne, o zaplecze gospodarcze przypuszczalnie słuchała się rad swoich projektantów i budowniczych. Do dziś zadziwia wiele rozwiązań – jak choćby system doprowadzający wodę do parku i pałacu. Trzeba zresztą czasem sobie wyobrazić, że wtedy kiedy tutaj mieszkała Izabela, osada pałacowa wyglądała całkiem inaczej.
– Wiele obiektów pałacowych i zbudowanych w okolicy znamy z rysunków m.in. Norblina – dodaje Mikołaj Spóz. – Ot, choćby te, jakie kazała księżna wybudować w Parchatce.
Goście i rezydenci
Parchatka była malownicza, tajemnicza, piękna widokowo, odpowiadająca gustom epoki. Księżna postanowiła wykorzystać to urocze miejsce. Miało być przedłużeniem pałacowego parku, służyć westchnieniom, zamyśleniom, rozrywce cieszyć wzrok pięknym widokiem.
– Na jednym ze wzniesień kazała zbudować romantyczną ruinę, która górowała ponad drzewami – opowiada Spóz. – To był rodzaj pustelni czy kapliczki, nawet była tam sygnaturka, która jest widoczna na jednej z rycin Norblina. Szło się krętą ścieżka na most, który zwano diabelskim. Ten był drewniany, a przerzucony przez głęboki jar na wysokich wspornikach na pewno nie był bardzo stabilny, może kołysał się pod nogami wytwornego towarzystwa, które przychodziło tu dla rozrywki. To oczywiście było emocjonujące i straszne, damy się bały, kawalerowie pocieszali, jednym słowem była zabawa. Na dole stał domek dobrze we wszystko wyposażony tak, żeby można było po wyprawie ucztować, odpoczywać, nawet czytać. Spotykało się tam wytworne, a wesołe towarzystwo, oczywiście brylowała księżna i jej córka Maria Wirtemberska. Kiedyś księżna wybrała się do Parchatki nawet z carem Aleksandrem, który podziwiał piękną panoramę. Później podarował Izabeli granitowe lwy i kryształową kopułę na Świątynię Sybilli, może zachwycony wycieczką, a może i czymś innym?
Ruinka widoczna była ze znacznej odległości i wyglądała bardzo romantycznie. Droga od Włostowic obsadzona była na wzór włoski wysokimi topolami. Nazywano ją gościńcem.
– Nawet ja pamiętam, jak najstarsi ludzie mówili „mieszkam na gościńcu" – wspomina Spóz. – Nauczyciel Amborski pisał w 1826 roku, że wjeżdża się tam z Włostowic gościńcem, przy którym rosną topole. Sama Parchatka była osadą pięknie zadbaną. Klementyna z Tańskich Hoffmanowa pisze o niej, że patrząc aż się serce radowało.
Towarzystwo do wykarmienia
Od świtu pod wysokimi drzewami parku rozlegały się dźwięki jak w wiejskim gospodarstwie. Znad Kępy dochodził ryk krów, w osadzie słychać było odgłosy codziennej krzątaniny – stukały cebrzyki o kamienną studnię, stajenni wyprowadzali konie, służące biegły do kuchni rozpalać paleniska. Jaśnie pani jeszcze spała w swojej komnacie, ale pora była szykować śniadanie.
– Śniadanie nie tylko dla niej – dodaje Spóz. – W pałacu było wiele gąb do nakarmienia. Przecież bez przerwy mieszkali tam goście, oficjaliści, dworzanie i służba, różnego rodzaju rezydenci na łasce pańskiej. Ale można przypuszczać, że osada pałacowa była w miarę samowystarczalna. Oczywiście frykasy sprowadzano, ale podstawowe produkty pochodziły stąd, albo z pobliskich dóbr księżnej.
Bez gospodarzy
Jak kiedyś to wszystko wyglądało? Na pewno nie tak, jak dziś. Starannie rozplanowana i zbudowana osada po wyjeździe księstwa popadała w ruinę. Od tego 1831 roku, kiedy gospodarze opuścili Puławy, wszystko zaczęło popadać w ruinę. Budynki były dewastowane, dachy przeciekały, szyby powybijano. Do 1842 roku, kiedy powstała koncepcja przeniesienia tu Instytutu Wychowania Panien, nic się nie działo.
– I pewnie byśmy nie wiedzieli dokładnie, jak osada pałacowa kiedyś wyglądała, gdyby nie jeden dokument, który odnalazłem – cieszy się Spóz. – Otóż Rosjanie przed tym, zanim zaczęli przysposabiać budynki dla potrzeb instytutu, przeprowadzili skrupulatną inwentaryzację. Wykonywał to Komitet Restauracji Zabudowań na Instytut Wychowania Panien Przeznaczonych. Okazało się, że osada pałacowa była niemal małym miasteczkiem w którym samych oranżerii było 5, a innych obiektów – w tym gospodarczych mnóstwo. Oranżeria przy pałacu była łącznikiem pałacu z oficyną „przez którą jest przejście z dziedzińca do parku wyłożone marmurowymi płytami" jak objaśnia rejestr. Ta oranżeria miała 80 łokci długości. „Kalendarz informacyjno-encyklopedyczny na rok 1903" podaje miary „nowo-polskie używane od roku 1818 do roku 1849" i łokieć miał 2 stopy tj. 0.576 metra. Czyli ta oranżeria miała ok. 46 metrów długości!
W parku były jeszcze kolejne – w Dolnym Ogrodzie, przy Pałacu Marynki, mała oranżeria na Żulinkach, oranżeria w Ogrodzie Górnym o długości 56 łokci, szerokości ponad 8 łokci i wysokości 10,5 łokcia. Miała więc wysokość ok. 6 metrów – dodaje pan Mikołaj. – To by świadczyło, że to w niej znajdowały się egzotyczne rośliny, może palmy, może cytrusy, które podobno kazała księżna hodować. Wszystkie oranżerie były opalane. Obok tej na Żulinkach znajdowała się suszarnia owoców o długości 26 łokci, szerokości 10 łokci.
Spichlerze, kuchnie, piwnice
Przy oficynie od strony Małego Parku były dwie kuchnie, dwie piekarnie, a piec jednej wyłożony był blachą.
– Przypuszczam, że tam przygotowywano pieczyste – domyśla się pan Mikołaj. – Przed oficyną była studnia ośmiokątna, przykryta dachem a „wierzchołek dachu zwieńczony był wazonem z blachy z malowanymi ozdobami" – czyta Spóz i mówi dalej – w suterynach oficyny mieszkania dla służby, może dla kucharzy. Obok znajdował się też magazyn wody, wcale nie mały, trzy spichlerze kryte dachówką holenderską, lodownia.
Przy Domku Aleksandryjskim był drewniany budyneczek w którym mieściła się następna kuchnia obsługująca zapewnie mieszkańców tego obiektu. Obok niej piwnica ziemna murowana, sklepiona i komórki.
– Ta piwnica zachowała się do dziś – dodaje pan Mikołaj. Trzy kolejne były w Dolnym Ogrodzie. Jedna jest zawalona, do drugiej strach wejść, w niezłym stanie jest ta trzecia. W rejestrze znalazłem jeszcze ciekawą informację o tym, że w osadzie był „dom zwany apteką o 4 kominach nad dach wyprowadzonych w bardzo złym stanie. Tam laboratorium z 1 oknem dwuskrzydłowym, pokoje, kuchnia, piwnica sklepiona do której schody drewniane i 2 spiżarnie".
Jak na wsi
W osadzie były stajnie dla koni pod wierzch i do zaprzęgów, wozownia, budynki w których trzymano plony, paszę dla zwierząt, produkty żywnościowe.
– Rosjanie bardzo skrupulatnie opisali wszystko – dodaje pan Mikołaj. – Zaznaczali, który obiekt jest zrujnowany, który „wymagający reperacji", a nawet czym się wyróżniał. O zdewastowanym już Pałacu Marynki pisali, że jest tam „snycerka pięknej roboty". Opisali też mosty, jakie były przerzucone przez łachę. Jeden z nich miał charakter spacerowy, widokowy, drugi służył raczej dla celów gospodarczych – tędy transportowano płody rolne do pałacu.
Na podstawie tego co widzimy dzisiaj, mamy trochę inne wyobrażenie o otoczeniu księżnej. A przecież na potrzeby rzeszy ludzi, którzy byli uważani za „dworskich" i dla tych, którzy im usługiwali, niezbędne było wielkie zaplecze gospodarcze.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto