Witkowo. Szukali pomocy dla koziołka

– Koziołek leżał i dusił się – opowiada Elżbieta Cieplak, która go znalazła. – Nie wstawał, był osłabiony. Bardzo cierpiał.
Pani Elżbieta i jej mąż Krzysztof zatelefonowali najpierw do schroniska dla zwierząt w podstargardzkim Kiczarowie. Tam usłyszeli, że oni się takimi sprawami nie zajmują.
– Dzwoniliśmy też do straży miejskiej – opowiada pan Krzysztof. – Usłyszeliśmy, że jeśli to jest poza miastem, to strażnicy nie mogą interweniować. To nie ich rejon. Przecież to paranoja! Zwierzę potrzebuje pomocy, trzeba je szybko ratować, a nie myśleć o kompetencjach.
Ratunku dla koziołka stargardzianie nie znaleźli też w miejscowej inspekcji weterynaryjnej.
– To co mamy pozwolić, żeby ten koziołek zdechł? – bezradnie rozkładali ręce właściciele działki, którzy przyszli do naszej redakcji. – Gdzie mamy iść po pomoc?
Skontaktowaliśmy się z Powiatowym Inspektorem Weterynarii. Powiedział nam, że skoro zwierzę jest dzikie, to jego właścicielem jest Skarb Państwa.
– Proszę dzwonić do urzędu gminy albo nadleśnictwa – poradził Witold Ratkowski. – Nie mogę pomóc, jestem od inspekcji, nie mam leków.
Ratunek dla koziołka znalazł się dopiero po interwencji „Głosu" w Urzędzie Gminy Stargard.
– Zlecimy lekarzowi weterynarii, by się tą sprawą zajął – obiecała Dorota Mazur, kierownik referatu w urzędzie.
Na działkę w Witkowie w czwartek po południu pojechał lekarz weterynarii. Zaaplikował zwierzakowi zastrzyki. Pojawił się u swojego pacjenta także w piątek.
– Zwierzę miało biegunkę, najprawdopodobniej się czymś zatruło – informuje Elżbieta Cieplak. – Jeszcze nie wstaje, ale jest poprawa jego zdrowia. Będziemy o niego dbać. Jak wyzdrowieje, pójdzie sobie w swoją stronę.