MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Żenujące derby Warszawy

Rafał Romaniuk
fot. Marcin Obara
Gdy na obu ławkach rezerwowych siadają trenerzy, którzy wiedzą, czym smakuje liga hiszpańska, można spodziewać się widowiska pełnego fajerwerków. W Primera Division grał przed laty szkoleniowiec Legii Jan Urban, a Jose Bakero był jej prawdziwą gwiazdą. Gdy występował w Barcelonie, kochała go nie tylko piłkarska Katalonia.

Tymczasem wczoraj przy Łazienkowskiej w spotkaniu Legii z Polonią kibice oglądali pokaz futbolowego prymitywizmu. Gdyby za każde nierozumne zagranie karać zawodników obu drużyn finansowo, wróciliby do domu z gigantycznymi długami.

Zarówno Bakero, jak i Urban cały mecz oglądali na stojąco. Trener Legii reagował żywiołowo niemal na każdą akcję. Były gwiazdor Barcelony wręcz szalał. Gestykulował, tłumaczył, krzyczał, choć nie rozpoznaje jeszcze dobrze wszystkich piłkarzy Polonii.

Po kilku treningach przy Konwiktorskiej Bakero zorientował się, że ze słoni nie zrobi tygrysów. Taktykę na Legię wyznaczył więc najprostszą z możliwych - przeszkadzać faworyzowanym rywalom, wybijać piłkę, jak najdalej się da, i jeśli los pozwoli, próbować kontr. Sprzymierzeńcem Czarnych Koszul miało być boisko, na którym suchej nitki nie zostawili ostatnio reprezentanci Polski po meczu z Rumunią. Służby techniczne pracujące na stadionie Legii robiły przez tydzień, co mogły, by doprowadzić płytę do stanu używalności. Udało się poprawić murawę tylko nieznacznie. Piłka podana po ziemi dostawała poślizgu albo odbijała się jak kaczka puszczona na wodzie.

Patrząc na grę obu zespołów, momentami ogarniał żal, że trenerzy stali za linią boczną w eleganckich garniturach. Gdyby założyli dres i weszli na boisko, wnieśliby do meczu trochę poezji zamiast piłkarskiej grafomanii. Legioniści nie mogli się przebić. Marcin Smoliński nie rozumiał się z Maciejem Iwańskim. W środku pola powstała ogromna dziura, co uniemożliwiało grę, którą Legia lubi: szybką, po ziemi i z pierwszej piłki. To było jak męki Tantala: niby bramka była na wyciągnięcie ręki, ale zawsze coś przeszkadzało.

Wydawało się, że jeśli gol dla Legii w końcu padnie, Polonia nie będzie w stanie odpowiedzieć. Formy i zaniedbań, które narastały od kilku miesięcy, nie da się przecież nadrobić w kilka dni, nawet jak rękawy do pracy zakasa była gwiazda Barcelony. Mobilizować piłkarzy starał się też prezes Czarnych Koszul Józef Wojciechowski. Wypłacił zawodnikom zaległe pensje i poinformował, że od teraz każdy z nich ma czystą kartę. Chciał, by mecz z Legią skończył przy Konwiktorskiej okres wielkiej smuty. Polonia spadła bowiem na dno. Zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli i robi wszystko, by w przyszłym sezonie być na Mazowszu traktowana na równi z Dolcanem Ząbki i Zniczem Pruszków.

Męki Legii przerwał w końcu Bartłomiej Grzelak. W 52. min piłka spadła w polu karnym pod jego nogi, przymierzył tuż przy słupku nie do obrony. Kto wie, w jakim miejscu byliby dziś legioniści, gdyby ten szczupły i wysoki piłkarz grał przynajmniej raz na dwa mecze. Ma instynkt, umiejętności, mało który napastnik w polskiej lidze potrafi się zastawić tak jak on. Ale "kontuzje" to słowo, które powoduje u niego ciarki. Gdy już jest lepiej, gdy wydaje się, że uporał się z kolejnym urazem, przychodzi następny.

W tym momencie Legia miała zacząć grać radośnie i z pasją. Strzeliła bramkę, a rywale nie potrafili zrobić wiele, by zagrozić bramce Jana Muchy. Przyszła jednak 65. min i strzał marzenie Łukasza Piątka. Uderzył z 20 m, bez przekonania, ale wyszło mu uderzenie życia. Piłka spadła pod poprzeczkę. Słowacki bramkarz Legii wściekał się, jednak tym razem nie był w stanie pomóc.

Legia starała się grać do końca, nękać rywali, by po zwycięstwie nad Wisłą Kraków na wyjeździe nie stracić w tabeli tego, co udało się nadrobić. Ale Iwański i spółka nie mieli zbyt wielu argumentów. Piłkę meczową w 90. min zmarnował Inaki Astiz. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego uderzył głową obok bramki. Podobnie jak chwilę później Ariel Borysiuk.

Gospodarzy pożegnały gwizdy, goście mogli się cieszyć. To trzeci remis z rzędu w derby stolicy. Złośliwi kibice z Łazienkowskiej zwykli śpiewać, że w Warszawie jest tylko jedna drużyna. Wczorajszy mecz pokazał, że przesadzają. Bo przyzwoitego zespołu w stolicy nie ma na razie żadnego. Filozofią Urbana jest to, że jego drużyna ma grać nie tylko skutecznie, ale i efektownie. To spotkanie powinno zamknąć się w telewizyjnych archiwach i nie emitować powtórek pod żadnym pozorem. Tak nie powinna wyglądać ekstraklasa.

Legia nie może się tłumaczyć brakiem kilku podstawowych piłkarzy. Jakub Rzeźniczak pauzował za kartki, ale kręcił głową, komentując mecz dla oficjalnej strony internetowej klubu. Nie było też Macieja Rybusa, który odpoczywał po udanym meczu reprezentacji z Kanadą. Z kolei Piotr Giza leczy kontuzjowane żebro. Na domiar złego w tygodniu kontuzji doznał Wojciech Szala, więc na prawej obronie musiał zagrać zapomniany już Artur Jędrzejczyk.

Przy Łazienkowskiej znów zapanuje nerwowość. Znów pojawią się spekulacje, że misja Jana Urbana i kilku piłkarzy dobiega końca. Pozostaje nerwowe trzymanie kciuków za Cracovię i liczenie, że w niedzielę Pasy urwą punkty Wiśle.

Wczoraj w Warszawie miały być Gran Derbi, bo na ławce siedzieli trenerzy nauczeni futbolowego rzemiosła w Hiszpanii. Była jednak Gran Canaria. Plaża. I nie tylko dlatego, że na murawie zalegał piasek.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świątek w finale turnieju w Rzymie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto