Chałupki to niewielka miejscowość. Liczy jedynie czternaście domów. Ludzie są tu uczynni, zgrani. To oni jako pierwsi ruszyli na pomoc ofiarom katastrofy kolejowej.
- To było coś okropnego. Córka przybiegła przerażona pytać, czy dom się wali, mąż krzyczał coś o butli gazowej, pierwsza moja myśl to bomba - wspomina moment katastrofy Anna Sap, właścicielka domu, naprzeciwko którego zderzyły się pociągi. - Gdy dobiegliśmy do okna, najpierw było ciemno, a po chwili błysk ognia. W jednej sekundzie zobaczyliśmy leżący pociąg - kontynuuje.
Dopiero gdy pobiegła na miejsce, zorientowała się, że to prawdziwa katastrofa. - Pierwsze wrażenie to makabra. Nie mieliśmy ze sobą latarek, słychać było jedynie krzyki i prośby o pomoc. Z oświetleniem było jeszcze gorzej, widząc zmiażdżone wagony, bałam się nawet pomyśleć, co tam się stało.
- Pojechałem z chłopakami, gdy zadzwonił alarm. Nikt nam nie powiedział, co się właściwie stało. Myślałem, że jedziemy do wykolejonego pociągu - wspomina Sławek Molenda, 16-latek z Chałupek.
Z pomocą poszkodowanym pospieszyli też mieszkańcy innych okolicznych wiosek. - Zadzwoniła siostra mojej dziewczyny i powiedziała, co się stało. Wsiadłem w samochód i zaraz byłem na miejscu. Chciałem pomóc, po prostu, z dobroci serca. W telewizji mówili później, że przyjechali gapie - mówi 24-letni Adrian Poczęty z Tarnawej Góry.
Zobacz też:
Księga kondolencyjna na Dworcu Centralnym
Katastrofa w Szczekocinach na zdjęciach policji
Maszynista: "Odpychamy myśli o katastrofie, żeby nie zwariować"
Chłopaki nie ustępowali ratownikom
Media i politycy podkreślają, że akcja ratunkowa przeprowadzona była perfekcyjnie, a służby ratunkowe znalazły się na miejscu po kilkunastu minutach. Ale do tego czasu setki przeżywających dramat pasażerów było zdanych na mieszkańców Chałupek. - Najpierw wyprowadziliśmy większość osób na drogę, zaprosiliśmy do naszych domów, daliśmy im koce i ciepłe napoje. Mężczyźni pomagali wyciągać ludzi z wagonów, każdy robił wszystko, co tylko mógł - opowiada Anna Sap.
- Widok był okropny, widziałam porozrywane kończyny, jakby wybuchła jakaś bomba - relacjonuje Zofia Kozik. To na jej posesji prowadzona była cała akcja.
- Młodych ludzi chyba nie przeraził tak bardzo ten widok, zachowali zimną krew - podkreśla Marzena Kozik, córka pani Zofii. Bo jedni pomagali podając herbatę, inni byli w tym czasie w centrum katastrofy.
- Wchodziłem do zmiażdżonych wagonów, żeby wynosić ludzi, widziałem zmasakrowane nogi i ręce, mijałem martwych. Gdy przyjechali już ci wszyscy ratownicy, to już tylko przenosiłem na noszach rannych do karetek. Trzy godziny później już nikt nas do pomocy nie potrzebował - mówi Sławek.
- Większość ludzi w pierwszych wagonach była ściśnięta siedzeniami, nie mogli się ruszyć. Bez użycia sprzętu rozrywaliśmy siedzenia, żeby ich uwolnić. Chyba daliśmy radę - dodaje jego brat, 18-letni Krystian.
Ci ludzie ciągle mi się śnią
- Nie potrafię się na niczym skupić – przyznaje Anna Sap. - We wtorek pojechałam do pracy i po prostu musiałam wrócić do domu. Gubię pieniądze, zapominam, co chcę kupić w sklepie. Najgorsze, że mieszkając tutaj nie da się o tym zapomnieć. Wystarczy wyjrzeć przez okno, spojrzeć na ten pociąg i przypominają się te czarne worki, chyba do końca życia będą mnie prześladować.
Sławek podkreśla, że powoli udaje mu się wrócić do normalnego życia.
- Rozmawiałem o sytuacji z bratem, z rodzicami i jest już ok. Tylko ci ludzie mi się ciągle śnią, czasem wystarczy zamknąć oczy, żeby ich znów zobaczyć - mówi 16-latek. - Czy coś się zmieniło? Teraz już na pewno zostanę strażakiem.
Autorzy: Piotr Kalsztyn, Adrian Leks, www.mmsilesia.pl
Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?