Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bohdan Zadura, Puławy, ul. Skowieszyńska 7

Bohdan Zadura
FOT. Archiwum rodzinne
FOT. Archiwum rodzinne redakcja
Wspomnienia puławskiego poety z lat dzieciństwa w rodzinnym mieście.

Przy Głębokiej została nam działka. Rosną na niej drzewa, które sadził mój ojciec, uprawiała ją potem moja matka, teść sadził na niej pomidory. Ja ją tylko koszę z synem parę razy do roku. Pożytku z niej nie ma żadnego, ale kiedy ktoś dzwoni z pytaniem, czy zamierzamy ją sprzedać, odpowiadam, że w przewidywalnym czasie na pewno nie. Jakbym nie chciał pozbywać się póki co własnego miejsca na ziemi.” O swoim miejscu na ziemi opowiada poeta Bohdan Zadura, który w minioną sobotę świętował w Puławach swoje 65-lecie.
 
Pierwsza moja ulica na tym świecie to była ulica Skowieszyńska, pod numerem siedem. Dom dziadków ze strony ojca, Stanisławy i Aleksandra, odgrodzony od niej płotem z drewnianych sztachet, który dochodził do ściany stodoły, stojącej w granicy posesji. W tej stodole były stolarskie narzędzia dziadka i chlewik, gdzie co jakiś czas hodowano wieprzka, który kończył swój świński żywot zimą, przed świętami Bożego Narodzenia. Dom był drewniany: pokój z kaflowym piecem, dużą szafą, na której leżały wielkie jabłka, z maszyną do szycia, stołem, jakimś łóżkiem (łóżkami – bo przecież spało w tym domu pięcioro dorosłych i dziecko) i kuchnia z węglową kuchnią i chlebowym piecem, sień, będąca spiżarnią; tam stały konfitury, kompoty, beczki z kiszoną kapustą i ogórkami.
 
W sumie
50 metrów kwadratowych, plus strych – jedno z najbardziej ekscytujących miejsc. I piwnica do przechowywania węgla i kartofli, do której schodziło się po drabinie, ze świeczką lub latarką (płaską); czeluść też ekscytująca, ale budząca lęk. Studnia, parę kroków od domu, po prawej od ścieżki prowadzącej do furtki. Trzy podwójne okna podzielone na sześć, uszczelniane na zimę wkładanym między nie mchem. Zimą szło się do tej furtki w tunelu śniegu, takie wycie wiatru można dzisiaj usłyszeć tylko w filmach z dalekiej północy. Oparte o frontową ścianę domu rosły trzy drzewa morelowe, stąd moja słabość do tych owoców. Nie przetrzymały którejś z zim. Na podwórku koło studni orzech, między domem a stodołą grusza i jabłoń.
 
Z tyłu domu
warzywny ogródek. To tam, którejś jesieni ojciec z dziadkiem zakopał w metalowej skrzynce butelki z wódką na wypadek kolejnej wojny. Pod koniec tej, która się niedawno skończyła, zginął w wybuchu miny mój stryj, po którym dano mi imię. Parę lat później, kiedy umiałem już czytać, pobyt na włostowickim cmentarzu przy jego grobie z inskrypcją „Zginął śmiercią tragiczną” robił na mnie duże wrażenie, to ustąpiło, kiedy przekroczyłem wiek, w którym on odszedł z tego świata.
 
Po prawej stronie
ścieżki prowadzącej do furtki rosły maliny i parę krzaków porzeczek, w ogródku, jak w ogródku – warzywa i kwiaty. Jego północno-zachodni kąt wieńczyła mała, lecz solidna architektura drewnianego wychodka.
 
Od wychodka do furtki było jakieś czterdzieści pięć metrów, przez kilka lat taką długość miał mój świat. Jeśli go opuszczałem, to w wózku, na czyichś rękach lub plecach albo na sankach. Poza jego granicami czasem przelatywał jakiś kukuruźnik, czasem wyła syrena straży pożarnej, przejeżdżał z rzadka samochód, częściej furmanka lub dorożka.
 
Za płotem od zachodu było pole, na którym sadzono kartofle i kapustę. Tańczące w powietrzu bielinki-kapustniki, stonki ziemniaczanej jeszcze nie wynaleziono. Dalej, ale na wyciągnięcie ręki był park, tam – co wynika ze zdjęć – lubiła mnie matka zabierać na spacery, niezależnie od pory roku. A po drugiej stronie Skowieszyńskiej – sklep spożywczy, w którym ojciec kupował papierosy, czasem na sztuki. Jakby w suterenie – tak to wynika z pamięci, że schodziło się do niego po paru stopniach.
 
Dom
przetrwał do początku lat siedemdziesiątych, przeżył dziadków. My wyprowadziliśmy się od nich jakieś dwadzieścia lat wcześniej do mieszkania w Osadzie Pałacowej. Miejsce, na którym pobudował się ktoś inny, położone jest przy innej ulicy. Ta część, przy której się znajduje, nosi nazwę Głębokiej, Skowieszyńska nie przecina już Zielonej, tylko do niej dochodzi.
 
Przy Głębokiej została nam działka, należąca wtedy, gdy dziadek budował ten dom, do Stefanii Andrejewej, siostry babki, która po wybuchu I wojny światowej wyjechała wraz mężem do Charkowa. Nazywamy tę działkę „ogródkiem”. Rosną na niej drzewa, które sadził mój ojciec, uprawiała ją potem moja matka, teść sadził na niej pomidory. Ja ją tylko koszę z synem parę razy do roku, pożytku z niej nie ma żadnego, ale kiedy ktoś dzwoni z pytaniem, czy zamierzamy ją sprzedać, odpowiadam, że w przewidywalnym czasie na pewno nie, jakbym nie chciał pozbywać się póki co własnego miejsca na ziemi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto