Wycie syren, karetki prujące przez miasto i trzask giętego metalu. Tragedia, która wstrząsnęła nie tylko Warszawą. 15 zabitych, ponad setka rannych. Strażacy pędzący z Woli, na Ursus. I górnicy, z Katowic, którzy oddali kilkadziesiąt litrów krwi.
Śmiertelny skręt
Skrzyżowanie Młynarskiej i Wolskiej. Chwilę po godzinie 13. Tramwaj linii 27 rusza właśnie z przystanku PDT Wola w kierunku Cmentarza Wolskiego. W środku kilkadziesiąt osób. Ma "zielone", jedzie na wprost. Nagle z całym impetem w bok wagonu uderza drugi tramwaj. Metal się gnie, słychać ogromny huk.
Chwilę wcześniej przez skrzyżowanie przejeżdża pusta "jedynka". Skręca w lewo, w Młynarską, do zajezdni. Prowadzi młody motorniczy. Zapomina przestawić po sobie zwrotnicę. Za nią czeka już tramwaj linii 26. Tam za "sterami" również nowicjusz, pod opieką instruktora. Rozpędzony tramwaj linii 26 zamiast jechać prosto, w kierunku Pragi, nagle skręca w lewo. Dochodzi do tragedii. Na miejsce pędzą straż, pogotowie, policja. Wielkie zamieszanie. Pasażerowie są uwięzieni w metalowej pułapce. Akcję utrudnia wygięty, na skutek zderzenia, metal. Strażacy walczą kilka godzin.
Bilans jest tragiczny. 7 osób poniosło śmierć, 73 są ranne. Szpitale wypełniają się poszkodowanymi. Potrzebna jest krew. Swoją cegiełkę odrzucają górnicy z kopalni "Staszic" w Katowicach. Spontanicznie organizują zbiórkę krwi. Kilkadziesiąt litrów trafia do Warszawy. Po wypadku zapadają wyroki. Motorniczy "jedynki" otrzymuję karę w zawieszeniu, instruktor" dwudziestki-szóstki" dwa lata bezwzględnego więzienia. W sieci krążą pogłoski, że zamiast pilnować, spał na fotelu.
Tragedia na torach
Na Woli trwa akcja ratunkowa. Nieco dalej, we Włochach rozgrywa się drugi akt tragedii nazwanej potem czarnym czwartkiem warszawskiej komunikacji miejskiej. Przed stacją Warszawa Włochy staje pociąg do Sochaczewa. Na semaforze pali się czerwone światło. Nagle, z całym impetem wpada w niego pociąg do Grodziska Mazowieckiego. Ginie osiem osób, kilkadziesiąt jest rannych. Tyle wiemy o tej katastrofie z oficjalnych źródeł.
Władze PRL nie mogą pozwolić sobie na dwie tragedie jednego dnia. Trudny teren katastrofy, wśród nasypów kolejowych, szczelnie otaczają milicjanci. Żadna informacja nie ma prawa wydostać się na zewnątrz. Służby pracują do rana następnego dnia. Wtedy udaje się wyciągnąć ostatnie ciała.
Nieoficjalnie, przyczyną katastrofy była nadmierna prędkość. Pociąg do Sochaczewa jechał trzy razy szybciej niż powinien (60 km/h zamiast dozwolonych 20 km/h). Skład najechał na drugi, stojący przed semaforem. Siła uderzenia była tak duża, że pociągi spiętrzyły się.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?