Znów zawiódł Bogusław Wyparło, juniorskie błędy popełniali obrońcy, a w ataku nie istnieli. Łódzcy kibice mogą się pocieszać, że po takim meczu gorzej już być nie może.
Choć dla drużyny ŁKS był to już szósty mecz, znowu wystąpiła w innym składzie. Tym razem do Katowic nie pojechali pauzujący za kartki Rafał Kujawa i Dejan Ognjanović, kontuzjowani Tomasz Hajto, Gabor Vayer, Dejan Djenić, Robert Łakomy i Tomasz Ostalczyk, a Paweł Drumlak, który dopiero w poniedziałek podpisał kontrakt z ŁKS, jest bez formy. Przez te problemy m.in. w środku drugiej linii wystąpił Wojciech Mordzakowski, na prawym skrzydle Janusz Wolański, a w ataku Łukasz Gikiewicz. Nieoczekiwanie natomiast na ławce rezerwowych mecz rozpoczął Damian Nawrocik.
Mimo to pierwsze minuty spotkania nie zapowiadały fatalnego spotkania. Ełkaesiacy dzięki sporej aktywności Gikiewicza, a szczególnie wyróżniającego się Krzysztofa Mączyńskiego grali dość daleko od swojej bramki, a jeśli katowiczanie zbliżali się do pola karnego, spokojnie rozbijali ich ataki. Gospodarze, którzy w tym sezonie nie przegrali na swoim stadionie meczu, groźniej zaatakowali dopiero w 10 minucie. Dośrodkowanie Kamila Cholerzyńskiego zbyt krótko wybił Marcin Adamski, w polu karnym do piłki dopadł Mateusz Niechciał, ale jego mocne uderzenie poszybowało nad poprzeczką. Chwilę później na strzał z ponad 30 metrów zdecydował się Krzysztof Kaliciak, który w sobotę zapewnił katowiczanom wygraną w Stalowej Woli. Wydawało się, że Bogusław Wyparło nie będzie miał żadnych problemów ze złapaniem lecącej po ziemi piłki. Stało się jednak inaczej, doświadczony golkiper popełnił fatalny w skutkach błąd i pod brzuchem przepuścił futbolówkę.
Kibicom z Łodzi przypomniał się koszmar z niedawnego meczu z KSZO.
Gol z niczego był sporym ciosem, ale ełkaesiacy szybko chcieli odrobić straty. Sił i chęci starczyło im zaledwie na pięć minut. W 15 min silnie z dystansu uderzał Świątek, a chwilę później piłka po strzale Adamskiego minęła poprzeczkę i słupek gospodarzy. I to w zasadzie wszystko, czym byli w stanie postraszyć GKS łodzianie.
Za to katowiczanie wydawali się zadowoleni z prowadzenia więc tempo spotkania wyraźnie osłabło. Niestety, kiedy podopieczni Adama Nawałki kolejny raz zerwali się do ataku, wypełniony po brzegi stadion znów oszalał z radości. Ponownie we znaki obrońcom ŁKS dał się Kaliciak, który zakręcił Nerijusem Radżiusem i Mariuszem Mowlikiem, podał w pole karne do Bartosza Iwana, a były widzewiak nie miał problemów z pokonaniem Bodzia W. To była niemal kopia sytuacji z derbowego spotkania z Widzewem, po której łodzianie stracili drugiego gola.
Od tej pory totalnie rozbici ełkaesiacy popełniali coraz prostsze błędy. Nie dość, że nie istnieli w ataku, to jeszcze słabiej prezentowali się w obronie, co bezlitośnie jeszcze raz przed przerwą wykorzystali gospodarze.
Tuż przed ostatnim gwizdkiem arbitra na środku boiska piłkę stracił Robert Sierant, przejął ją Iwan, po którego podaniu Grzegorz Goncerz stanął oko w oko z Wyparłą. Łódzki golkiper przegrał ten pojedynek i po raz kolejny musiał wyciągać piłkę z siatki.
To był trzeci celny strzał katowiczan, a łodzianie woleliby, żeby gwizdek arbitra oznaczał koniec meczu, a nie przerwę.
W drugiej połowie grali już tylko o to, by nie stracić całkowicie twarzy. I po pięciu minutach mogli nieco wyżej podnieść głowy. Pierwszego gola w barwach ŁKS zdobył Janusz Wolański, ale bramkę wypracował najbardziej aktywny w łódzkim zespole Adrian Świątek. To trafienie wyraźnie poderwało łodzian do walki. Przez kolejne 10 minut nie schodzili z połowy gospodarzy, najczęściej atakując lewą stroną, gdzie grał Świątek. Mimo przewagi ełkaesiakom nie udało się zdobyć kontaktowego gola. Później brak umiejętności i odpowiedniego przygotowania nadrabiali bardzo brutalną grą. Zaledwie siedem minut wystarczyło Radżiusowi, by obejrzeć dwie żółte, a w konsekwencji czerwoną kartkę (dwukrotnie faulował Kaliciaka). To jeszcze nie wszystko, bo od 71 min łodzianie grali w dziewiątkę. Tym razem po faulu z boiska wyleciał Gikiewicz.
Dziesięć minut przed końcem katowiczanie jeszcze raz wykorzystali fatalną grę i osłabienie drużyny z al. Unii. Znów po stracie piłki przez Sieranta na listę strzelców wpisał się Goncarz.
Grzegorz Wesołowski (trener ŁKS): – To było zasłużone zwycięstwo GKS. Trzeba jednak przełknąć gorycz porażki i za trzy dni stawić czoło GKP Gorzów. Jeśli chodzi o Bodzia Wyparłę, to trzeba sobie jasno powiedzieć, że jest naszym pierwszym bramkarzem. Oczywiście będę się zastanawiał, czy nie potrzebuje odpoczynku, ale nie chcę podejmować takich decyzji na gorąco.
GKS Katowice – ŁKS 4:1
1:0 – Kaliciak (11), 2:0 – Iwan (37), 3:0 – Goncerz (45), 3:1 – Wolański (50), 4:1 – Goncerz (80).
Sędziował: Mariusz Trofimiec (Kielce).
Widzów: 9 000 (700 gości).
Żółte kartki: Hołota (GKS), Gikiewicz, Wolański, Radżius, Mowlik, Adamski (ŁKS). Czerwona kartka: Radżius (66, druga żółta za faul), Gikiewicz (71, druga żółta za faul).
Noty ŁKS w rankingu „Srebrne Buty”: Wyparło 1 – Radżius 0, Mowlik 1, Adamski 1, Klepczarek 1 – Wolański 2 (68, Gieraga), Sierant 1, Mordzakowski 1 (53, Nawrocik), Mączyński 2 (78, Salski), Świątek 3 – Gikiewicz 0.
GKS Katowice: Gorczyca – Cholerzyński (72, Małkowski), Kamiński, Nowak, Niechciał – Goncerz, Wijas, Hołota, Iwan (59, Mikulenas), Plewnia – Kaliciak (76, Mieszczak)
Sensacyjny ruch Łukasza Piszczka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?