Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kolacja w ciemności, niewidomi kelnerzy i zgadywanie smaków

Redakcja MM
Redakcja MM
Jest z tym tylko jeden problem. Trudno przeczytać przepis - mówi Ute Benedikt. (fot.: Beata Bielecka, GL)
Jest z tym tylko jeden problem. Trudno przeczytać przepis - mówi Ute Benedikt. (fot.: Beata Bielecka, GL) Ilustracja Redakcji MM
Ute, niedowidząca kelnerka prosi, żebym położyła ręce na jej ramionach. W ten sam sposób chwyta mnie kolega. Za chwilę zjem najbardziej niezwykłą kolację w moim życiu. W całkowitej ciemności. W jednej z nielicznych takich restauracji na świecie.

W Unsichtbar (Niewidzialny bar) przy Gormannstrasse, w berlińskiej dzielnicy Mitte, goście oddają się w ręce niewidomych. Żeby to przeżyć trzeba zrobić rezerwację, bo miejsce przyciąga ludzi z całego świata, którzy goszczą akurat nad Szprewą. Jedli już tu amerykańscy aktorzy: Natalie Portman, Matt Damonn, John Malkowich, a także znani Niemcy: polityk Joschka Fischer czy projektant mody Wolfgang Joop. Przychodzi sporo Skandynawów, Azjatów, Włochów, Hiszpanów... Polski słychać rzadko. Barierą jest pewnie cena, bo kolacja kosztuje ponad 50 euro. Tu płaci się przede wszystkim za wrażenia.
- Jestem Ute, dziś wieczorem będę waszą kelnerką - mówi szczupła blondynka, która jest w tej restauracji także menadżerem. Ma 52 lata, skończyła ekonomię. Pracowała kilkanaście lat w firmie zajmującej się technikami komputerowymi, dwa lata była bezrobotna. Potem dostała pracę tutaj. - Jestem szczęśliwa, bo niewidomi czy niedowidzący mają ogromne problemy z zatrudnieniem - mówi.
To z myślą o nich zaczęły powstawać restauracje, w których kelnerami są ociemniali, a goście jedzą, nie widząc nawet własnej dłoni. Pierwszą - Blinde Kuh (Niewidoma Krowa) otwarto w 2000 roku w Zurychu. Kilka lat później w Londynie i Moskwie powstały Dans le Noir? (W ciemności?), a także Dunkelrestauranten (Ciemne restauracje) w Niemczech (są w Berlinie, Kolonii i Hamburgu). - Chodzi nie tylko o miejsca pracy, ale też o to, żeby osoby zdrowe, jedząc w ciemnościach, chociaż przez chwilę, wczuły się w naszą sytuację - mówi Ute. To lekcja szacunku, pokory i tolerancji.
Rozmawiamy krótko przed wejściem do sali restauracyjnej. Wcześniej, w oświetlonym pomieszczeniu obok, dostajemy menu. Decydujemy się na spróbowanie pięciu rodzajów deserów (normalnie trzeba zamówić całe menu). Nie wiemy, co będziemy jedli. To wyjaśni nam Ute dopiero po skończonym posiłku, żebyśmy mogli sami odkrywać smaki.
Gdy w ciemnościach idziemy za nią gęsiego przez salę do stolika, wydaje mi się, że trwa to bardzo długo. Odkrywam, że czerń może mieć różne odcienie. Ta tutaj jest niepokojąco głęboka, bo nie dochodzi do nas najmniejsza nawet wiązka światła. Wcześniej trzeba wyłączyć telefony komórkowe, żeby żaden błysk nie złamał głębi tej czerni.
Rękoma szukam krawędzi krzesła i siadam przy stoliku. Przede mną talerz z deserami. Obok sztućce. Nie mogę znaleźć małej łyżeczki. Wyczuwam tylko dużą do zupy. Nie chce się jednak zmieścić w małych czarkach. Obracam ją i końcówką wybieram coś, co smakiem przypomina cytrynowy pudding. W ciemności wyostrzają się smaki. Cytryna aż szczypie w język. Wyostrzają się też pozostałe zmysły: węch i słuch. W powietrzu czuć aromat przynoszonych do stolików potraw, poza tym wszyscy zachowują się głośno. To jest jak z rozmową telefoniczną. Nie widząc rozmówcy automatycznie zaczynamy podnosić głos.
- O kurcze! Coś włochatego!- woła nagle kolega, który siedzi naprzeciw mnie. Wydaje mi się, że musi być bardzo blisko. Ciemność skraca dystans. Wyciągamy ręce, żeby zmierzyć odległość między nami. Okazuje się, że stół jest całkiem sporych rozmiarów. Ledwie dotykamy się koniuszkami palców.
Potem przeczytamy w menu, że "włochate" to były jeżyny w owocowym deserze. - Jem paluchami, bo też nie mogę znaleźć łyżeczki - przyznaje się kolega. Wybuchamy śmiechem. Nie my jedni. W ciemnościach słychać chichot innych, stukanie sztućców i głosy kelnerów, którzy podchodzą do stolików i pytają, czy wszystko w porządku. - Czasem też oblizywanie talerzy - mówi Ute. - Niewidomy nigdy nie wpadłby na taki pomysł w restauracji dla widzących. To, w jaki sposób klient u nas je, zależy jednak tylko od niego. Nikt go nie ocenia, bo nikt go nie widzi - dodaje. Ciemność powoduje też, że ludzie łatwiej nawiązują kontakty, są bardziej spontaniczni. I zdecydowanie dłużej jedzą. Kolacja trwa przeciętnie około dwóch godzin, bo odgadywanie smaków zabiera czas.
Goście próbują potraw i najczęściej nie wiedzą, co jedzą. - To pomidor? - pyta ktoś przy stoliku obok. Pewnie zamówił menu wegetariańskie, jedno z pięciu do wyboru. - Nie, chyba nie - pada odpowiedź. - Kaczka czy kurczak? - zastanawia się jakaś para.
Gdy kończymy nasze desery znów potrzebujemy pomocy Ute. Gęsiego idziemy za nią do jasnej sali obok, gdzie leży m.in. księga gości. Shinjo z Tokio napisał, że jedzenie po ciemku było to dla niego jednym z najbardziej ekscytujących przeżyć w życiu. Podobnie jak dla Fabrizio z Mediolanu.
Wychodząc na zewnątrz, na stojakach przed restauracją, w oczy rzucają się nam reklamowe foldery Unsichtbaru, opatrzone mottem z "Małego Księcia". - Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu...
Autorka artykułu: Beata Bielecka

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto