Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Po zwycięstwie nad Koroną nikt już nie powinien śmiać się z Legii

Hubert Zdankiewicz
Kto nie wygra z Legią, ten frajer- mówili (i pisali) niektórzy po jej "popisach" w tym sezonie. To hasło jest już nieaktualne, choć trzeba też powstrzymać się od nadmiernego optymizmu. Legia wygrała w piątek w Kielcach drugi mecz z rzędu, do tego znów na wyjeździe. Mówienie, że wróciła do walki o tytuł mistrza Polski, to jednak lekka przesada. Pomimo zwycięstwa nad Koroną zespół Macieja Skorży wciąż ma do niej pięć punktów straty, a do prowadzącej Jagiellonii siedem.

Mówienie, że wróciła do walki o tytuł mistrza Polski, to jednak lekka przesada. Pomimo zwycięstwa nad Koroną zespół Macieja Skorży wciąż ma do niej pięć punktów straty, a do prowadzącej Jagiellonii siedem.

Kibiców cieszyć może jednak z pewnością rozmiar wygranej - 4:1. Jej styl również, bo trudno tu mówić o przypadku, choć trener Korony Marcin Sasal miał nieco inne zdanie. Chodziło mu o kluczową dla losów spotkania sytuację z pierwszej połowy, gdy (przy stanie 1:1) Miroslav Radović znalazł się sam na sam ze Zbigniewem Małkowskim i został przez niego sfaulowany. Telewizyjne powtórki nie pozostawiły złudzeń, że bramkarz gospodarzy przekroczył przepisy, więc zarówno rzut karny (wykorzystany przez Ivicę Vrdoljaka), jak i czerwona kartka były zasłużone. Sasal wiedział jednak swoje.

- Serb gra w Polsce wiele lat i wszyscy wiedzą, że jak wchodzi w pole karne, to daje "nurka", po tym jak minie obrońców lub bramkarza. Sędzia jednak po raz kolejny dał się nabrać - narzekał. - Nie wiem, o czym my w ogóle dyskutujemy. Karny był ewidentny, przecież inaczej strzeliłbym gola, bo minąłem Małkowskiego i miałem przed sobą pustą bramkę. To, że zrobiłem dwa kroki po minięciu bramkarza, najlepiej świadczy o tym, że nie chciałem niczego wymusić - mówił z kolei Radović, który w drugiej połowie sam również trafił do siatki (na 4:1). - Myślę, że powolutku wracam do dobrej formy - dodał.

To ostatnie zdanie można odnieść do postawy całego zespołu. Fakt - Legia miała trochę szczęścia, bo gospodarze zagrali z przetrąconym kręgosłupem. Trudno inaczej określić brak Andrzeja Niedzielana, Nicoli Mijajlovicia i Aleksandara Vukovicia. Ich zastępcy nie stanęli na wysokości zadania, co na pewno ułatwiło gościom zadanie.

- Słabość rywala trzeba jednak umieć wykorzystać i tu Legia stanęła z kolei na wysokości zadania - mówi były trener stołecznej drużyny Stefan Białas. - Wynik mógł być jeszcze efektowniejszy, gdyby piłkarze Skorży wykorzystali wszystkie błędy kieleckich obrońców. W grze Legii widać postęp, w piątek strzelała bramki nie tylko ze stałych fragmentów gry, a do tego potrafiła narzucić rywalom swój styl gry dłużej niż przez 20 minut. Muszę powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem tego, co pokazuje Michał Kucharczyk. Ten chłopak ma dopiero 19 lat, a za zachowuje się pod bramką rywala jak stary wyga - dodaje.

Na słowa uznania zasłużyli również przywróceni do składu po miesięcznym pobycie w rezerwach Maciej Iwański i Jakub Wawrzyniak. Pierwszy strzelił gola (na 3:1), wykorzystując kolejny prezent kieleckiej obrony i podanie Kucharczyka. Drugi udanie zastąpił kontuzjowanego Tomasza Kiełbowicza.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto