Przeczytałam komentarz pod blogiem Manro o urzędowym piśmie i już mi błysnęło jak piorun. Nasz urzędowy język to takie współczesne hieroglify. Bywa, że dostaję list z jakiegoś urzędu i za Boga nie mogę zrozumieć o co w nim chodzi! Rozumiem tylko, ze ktoś powołuje się na jakieś Dzienniki Ustaw, paragrafy, artykuły, punkty i chce mnie o czymś zawiadomić. Lubię szaradziarstwo, ale przy takiej "zagadce" jestem bezsilna. Po dalszym, często osobistym dochodzeniu, okazuje się, że można to było napisać w dwóch zdaniach i w prosty, zrozumiały sposób, a nie na kilku kartkach A4..
Co dziwniejsze, ci sami urzędniczy autorzy hieroglifów prywatnie rozmawiają normalnym językiem. Niektórym to niestety wchodzi w krew i można usłyszeć:" Więc dochodzimy do konkluzji iż ewenement jest ewidentnym paradoksem konstruktywnej rekapitulacji skolidowanej na adekwatnych arkanach pryncypalnej dystrybucji".
Mam koleżankę, jeszcze ze studiów, która jest urzędniczką wyższego szczebla. Od pewnego czasu unikam z nią rozmów. Wyglądają one mniej więcej tak: "Dochodzimy do konkluzji, iż ewenement jest ewidentnym paradoksem konstruktywnej rekapitulacji skolidowanej na adekwatnych arkanach pryncypalnej dystrybucji".
Nie pochwalam stosowanych nagminnie w obiegowym języku skrótowców typu: nara, spoko, siema itp., ale przeginanie w drugą stronę też budzi mój sprzeciw. Nasz ojczysty język jest tak barwny, że można komunikować się ze sobą w prosty i zrozumiały sposób.
Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?