Stracił pracę przez butle gazowe

Ireneusz Antczak przepracował 43 lata w stargardzkim PKS.
– Zostałem wyrzucony – żali się mężczyzna. – Oddałem sprawę do sądu. Przez pochopną decyzję prezesa nie mam dalszych perspektyw na życie. Nie mam praw emerytalnych, zostałem na bruku. Jestem przekonany, że incydent, do którego doszło w zakładzie był tylko pretekstem, by pozbyć się pracowników.
Ireneusz Antczak pracował w warsztacie jako tapicer, a od września ubiegłego roku był portierem. Pracował na zmianę z trzema innymi osobami. Jak opowiada, w zakładzie miał nienaganną opinię, dostawał nagrody. A teraz został wyrzucony. Podobnie jak dwaj inni portierzy.
– Ktoś na początku lutego ukradł 20 butli gazowych z naszej stacji paliw – opowiada pan Ireneusz. – Do dziś nie wiadomo kto to zrobił i dokładnie kiedy. One stały w koszach, niedaleko ogrodzenia. Było ich 32, a zostało tylko 12. Była policja, ale sprawcy nie ma. Szefostwo PKS zrzuciło odpowiedzialność na portierów. I wyrzuciło nas z pracy.
Ireneusz Antczak uważa, że został przymuszony do rozwiązania umowy o pracę za porozumieniem stron.
– Usłyszeliśmy, że jeśli się na to nie zgodzimy, to będziemy odpowiadać karnie i materialnie – mówi były już pracownik PKS. – Straszono nas dyscyplinarką. Ja najpierw się na to zgodziłem, ale później się wycofałem. Przecież nie jestem winny tego, że te butle ktoś ukradł! Ich nie można było upilnować. Stały na nieoświetlonym placu, niedaleko ogrodzenia. Wszyscy mieli do nich dostęp.
Antczak dodaje, że przyjmując nowy zakres obowiązków nie został poinformowany o tym, ile butli gazowych jest na stacji paliw. Podkreśla, że nie były w żaden sposób zabezpieczone. Dlatego w pozwie domaga się przywrócenia do pracy na poprzednich warunkach.
Stanisław Kosidowski, prezes przedsiębiorstwa wczoraj nie znalazł czasu na skomentowanie tej sprawy. Obiecał to zrobić dziś.