Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ta historia ze Słupska wzbudziła sensację w całej Polsce

Teraz Słupsk
Teraz Słupsk
To wydarzenie wzbudziło sensację w całej Polsce. W 1977 r. otwarto sarkofagi książąt pomorskich w kościele św. Jacka. Wydarzenie to było tak donośne, że utkwiło ono w pa- mięci nawet Pana Samochodzika, bohatera cyklu ksią- żek dla młodzieży Zbigniewa Nienackiego.

W powieści „Pan Samochodzik i złota rękawica" można znaleźć pod koniec książki frapujący opis. „Otwarcie trzech cynowych sarkofagów książąt pomorskich, które znajdowały się w kościele w Słupsku, wzbudziło w Polsce ogromną sensację. Cała niemal prasa donosiła szczegółowo o tym, jak wyglądały szczątki zwłok, ubranie, a nawet ozdoby i klejnoty zmarłej przed trzystu laty księżnej Anny Gryfitki de Croy, jej syna Ernesta oraz księżniczki Katarzyny Urszuli. W publikacjach prasowych ukazano ważące po pięćset kilogramów, przepięknie przyozdobione sarkofagi, które poddano renowacji w warszawskiej pracowni Przedsiębiorstwa Konserwacji Zabytków. Biżuterię znalezioną w trumnach, jak również zachowaną odzież, przekazano słupskiemu muzeum. Można tam zobaczyć przepiękny, duży, złoty pierścień z brylantem i mniejszy pierścionek z piętnastoma brylancikami, opaskę skórzaną łączoną ze złotem, dwie złote bransolety kunsztownej roboty. Przedmioty o dużej wartości materialnej i zabytkowej." Taką, można powiedzieć oficjalną wersję wydarzeń, od trzydziestu lat mogą przeczytać miłośnicy przygód „Pana Samochodzika". Jak operacja otwierania sarkofagów wyglądało naprawdę? Gierek ważniejszy od księcia To sensacyjne wydarzenie, o którym, gdyby zdarzyło się dzisiaj, pisałyby na pierwszych stronach wszystkie regionalne gazety, w ówczesnym „Głosie Pomorza" zauważone zostało dopiero po trzech dniach. Na boku pierwszej strony znalazła się zaledwie mała notatka. Tego dnia ważniejsza wszak dla mieszkańców Pomorza środkowego miała być wizyta Edwarda Gierka, pierwszego sekretarza PZPR u braci Czechów. Mimo upływu lat, akcję otwierania sarkofagów znakomicie pamięta Stanisław Szpilewski, inicjator tego wydarzenia, pracownik delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Słupsku. Tłok przy kryptach Z protokołu otwarcia sarko- fagów wynika, że do podziemi ko- ścioła św. Jacka schodziło aż 18 osób. Byli wśród nich archeolodzy, konserwatorzy, księża, biolodzy. Krypta okazała się zbyt mała, aby do niej mogli wejść wszyscy naraz. Pierwszy otwarto sarkofag księcia Bogusława. Po zdjęciu cynowego wieka stwierdzono, że drewniana trumna wewnątrz jest nienaruszona. Ślady w Kulturze Gdzie o wydarzeniach z podziemi kościoła św. Jacka mógł przeczytać Zbigniew Nienacki, twórca „Pana Samochodzika"? Być może przeczytał o tym w miesięczniku Kultura. 31 lipca opublikowano tam artykuł Jerzego Szepowicza. Przeczytać można w nim, że prace w kościele trwały od godziny 10.30. Dopiero wieczorem szczątki księcia Ernesta i jego matki przełożono do trumien zastępczych. Następnego dnia przed południem komisja zebrała się ponownie i spisała protokół. Przed jego podpisaniem, na wniosek księdza Juliana Mizery z parafii św. Jacka, umieszczono w protokole uwagę, że otwarcie sarkofagów i trumien, a także przeniesienia szczątków kostnych do trumien zastępczych, dokonano z należytym szacunkiem dla zmarłych, w nastroju skupienia i powagi, przy zapalonych świecach liturgicznych. Następnie pojawiła się sugestia, by komisyjnie określić stan zachowania szat jako zły. Jak napisał Szepowicz, konserwatorzy lubią w ten sposób zabezpieczyć się na wypadek niepowodzenia ich wysiłków, a w razie powodzenia chodzą w glorii cudotwórców. Pokazuję ten fragment Szpilewskiemu. Śmieje się. – Ale stan tkanin naprawdę był bardzo zły – wyjaśnia. – Archeolog z sarkofagów wyciągała masę jakichś zbutwiałych materiałów. Nie wierzyliśmy, że z tego uda się coś uratować. Gdy otwieraliśmy trumnę księcia, jego ciało było w całości, a po chwili, pod wpływem powietrza, które do niego dotarło, rozsypało się w proch. Książę z chorą nogą W protokole zanotowano też, że: fragment kości wskazujący na to, że Ernest Bogusław cierpiał na schorzenie nogi, zabrał do badań profesor Andrzej Malinowski, antropolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Kosztownościami miał się zająć konserwator wojewódzki. Klątwa z grobowca? Uczestnicy otwierania słupskich sarkofagów przyznają, że przystępowali do tego pełni obaw. Bano się ewentualnego ataku zamkniętych w trumnach bakterii i mikrobów, które mogły zarazić eksploratorów chorobami. Obawa przed taką zemstą księcia (podobna do klątwy Tutenchamona, która spowodował śmierć ludzi otwierających piramidę tego faraona) ujawniła się m.in. w artykule w Kulturze. Autor tego artykułu uspokajał nawet, że akcja konserwatorska nie może zostać uznana za naruszenie spoczynku. Wątpliwości takich nie miały władze kościelne zezwalając na otwieranie sarkofagów. (...) Jednak znając pochopność skojarzeń moich rodaków wolałbym dopilnować, aby nikogo z uczestników otwarcia sarkofagów nie spotkało przez najbliższe tygodnie żadne większe niepowodzenie (...) – pisał dziennikarz Kultury. Stanisław Szpilewski przyznaje, że mimo obaw, uczestnicy akcji nie mieli żadnych zabezpieczeń. Do krypty wchodzili bez masek i bez ubrań ochronnych. Każdy pracował w swoim własnym ubraniu. – Mieliśmy ze sobą pracownika sanepidu, ale chyba bardziej dla świętego spokoju, bo on także nie miał żadnych zabezpieczeń ani urządzeń kontrolujących stan powietrza – tłumaczy Szpilewski. Zaginiony film Nie wszystko udało się jednak tak, jak zamierzano. Początkowo zakonserwowane sarkofagi słupskie miały wrócić do kościoła św. Jacka. Miały też tam zostać umieszczone szczątki zmarłych. Tak się jednak nie stało. Sarkofagi trafiły do słupskiego muzeum, bo okazało się, że w świątyni nie ma odpowiedniego miejsca do wyeksponowania trumien. Do dziś nie zostało spełnione marzenie konserwatorów zabytków, aby w tylnej części kościoła odgrodzić kratą specjalne pomieszczenia, w którym można postawić trumny. Okazuje się, że sprawa badań słupskich sarkofagów, nie została jeszcze całkowicie zamknięta. Jak wspomina Szpilewski, w czasie eksploracji grobów, ekipie towarzyszyła kamera. – Ponieważ korespondent telewizji z Koszalina był czymś zajęty i nie mógł przyjechać do Słupska, za własne pieniądze wynajęliśmy innego kamerzystę. Taśma z nagraniem trafiła do obróbki do Bydgoszczy i nigdy nie zobaczyliśmy zdjęć. Być może, kiedyś ktoś odnajdzie ten film i sprawa znów nabierze rozgłosu. Autor: Marcin Prusak

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto