Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy zwierzęta czeka rzeź na warszawskich drogach? Nurogęsi to chwalebny wyjątek

Kamil Jabłczyński
Kamil Jabłczyński
K. Koper / Zarząd Zieleni
Czy zwierzęta na warszawskich drogach mogą liczyć na odrobinę przychylności ze strony kierowców? Litość, którą dostaną, bo znalazły się nieświadomie w miejscu, gdzie grozi im niebezpieczeństwo? W obliczu sytuacji, których ostatnio doświadczyłem mam wrażenie, że to niestety tylko pobożne życzenia.

Końcówka maja, sobota, ulica Puławska na wysokości Tor Wyścigów Konnych Służewiec. Jezdnia w stronę centrum. Na jezdni leży kot. Przejeżdżają kolejne samochody, wymijając prawdopodobnie martwego zwierzaka. Jeden z samochodów przejeżdża bezpośrednio nad nim. Całe zdarzenie zauważa moja znajoma. Najpierw ma problem wejść na jezdnie. Mimo, że w tym miejscu obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h to liczba samochodów i ich prędkość stwarza zagrożenie również dla niej.

Chce zabrać zwierzę z asfaltu, gdy w końcu udaje jej się wejść na jezdnie, czuje że się porusza. Kot żyje, został potrącony przez samochód. Odstawia go do kliniki weterynaryjnej, gdzie lekarze nie wiedzą czy uda mu się przeżyć. Ta historia kończy się jednak happy endem. Znajdą się właściciele kota (dotarł tam aż z Kabat), a zwierzę przeżyje. Mniej szczęścia miały te, które natrafiłem na ulicy Rosochatej. W przydrożnych zaroślach leży potrącony martwy bażant, kilkaset metrów dalej rozjechana wiewiórka. Na ulicy obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km/h, znajduje się na niej fotoradar. Mimo to jako rowerzysta nie czuje się bezpiecznie, mijają mnie często pędzące samochody. Nawierzchnia jest fatalna, pełna dziur i uskoków. Czy naprawdę ten pośpiech jest konieczny?

Od kilku lat przeżywamy coroczne przeprowadzanie nurogęsi przez Wisłostradę i okolice. Przez ruchliwe ulice Warszawy. Są oznaczenia, jest zwiększona uwaga. Co z tego skoro może przyjechać wariat i rozjechać kaczki na skrzyżowaniu Sikorskiego i Sobieskiego, gdy inni kierowcy są uważni i się zatrzymują?

Nie brakuje też w Warszawie znaków "Uwaga jeże". To też ofiary ogromnej liczby potrąceń w stolicy. Spotykam je chociażby na Mokotowie, gdzie jeże po zmroku często forsują ulice - chociażby Ursynowską na której znajduje się taki znak. Nie ma on szans z nadjeżdżającym samochodem, ani świadomości jakie zagrożenie go czeka. Czy dostosowanie prędkości do infrastruktury i warunków jazdy zwiększa szanse zwierzęcia? Czy zareagowanie w postaci udzielenia pomocy zamiast zostawienia albo zepchnięcia obok drogi zwiększa szansę przeżycia?

Oczywiście tak, ale taką świadomość trzeba zacząć wśród ludzi budować. Nasza Czytelniczka, po historii z przejechanymi kaczątkami, sugerowała że miasto powinno postawić więcej znaków informujących o zwierzętach, które żyją na terenach zielonych obok tej szerokiej i ruchliwej drogi. Jak zacząć uświadamiać ludzi? Jak dotrzeć do ich przekonania, że pędząc po mieście zagrażają sobie, innym ludziom, ale też zwierzętom, a oszczędności czasowe są minimalne? Na dziś gotowych rozwiązań nie ma. Jak pisał Stefan Kisielewski: Felieton nie jest od rozstrzygania spraw, lecz od stawiania lub przypominania problemów. Problem jest i liczę, że nie dojdzie do większej tragedii by otworzyć dyskusje na ten temat.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto