18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Monika Witkowska: W Arktyce są miejsca nietknięte przez człowieka [WYWIAD]

Marek Szymaniak
Monika Witkowska - podróżniczka, pisarka
Monika Witkowska - podróżniczka, pisarka Monika Witkowska - Fot. Archiwum Prywatne
Monika Witkowska to podróżniczka i pisarka, która odwiedziła ponad 150 państw. Autorka opowiada o wyprawie jachtem na Czukotkę oraz nowej książce o Mount Evereście, który zdobyła w maju tego roku.

Monika Witkowska - wywiad z podróżniczką i pisarką

Marek Szymaniak: Dlaczego popłynęłaś właśnie na Czukotkę?

Zobacz koniecznie: Tomasz Cichocki: Rekin w ludzkiej skórze planuje nowy rejs [WYWIAD]

Monika Witkowska: Wybraliśmy trasę, którą nikt przed nami nie pływał. Od Kanady poprzez wyspy Wrangla na Czukotkę z zamiarem jej opłynięcia. Trudnością poza pływaniem we dwójkę, co w Arktyce nie jest łatwe było to, że nie mieliśmy też żadnego oparcia informacyjnego, dobrych map z pomiarem głębokości. Jest tam mnóstwo miejsc, gdzie jest bardzo płytko i łatwo znaleźć się na mieliźnie. Poza tym świadomość, że jeśli się wypadnie poza burtę to zostaje nam kilka minut na przeżycie, bo nikt nam nie pomoże. W rosyjskich rejonach Arktyki nikt też nie wypłynąłby nam na ratunek.

W 3 miesięcznym rejsie towarzyszył Ci Szwed Börje. Były różnice kulturowe?
Monika Witkowska: Borje to właściciel „Anny”, jej formalny kapitan, choć akurat w tym rejsie płynęliśmy na równych prawach, czyli każdy na swojej wachcie jest kapitanem. Co do różnic to oczywiście że były, chociażby w tak prozaicznych sprawach jak posiłki. Ulubionym daniem Börje jest owsianka, której ja nie znoszę. Długo nie mogłam się do niej przyzwyczaić, ale ostatecznie ją polubiłam. Znowu jemu polskie jedzenie np. kasza gryczana smakowała.

Jak się dogadywaliście?
Monika Witkowska: Największym problemem były różnice językowe, bo w sytuacjach kryzysowych odruchowo myślimy w ojczystym języku. W czasie rejsu stworzyliśmy specyficzny język, którego mieszanką były słowa szwedzkie, angielskie i polskie.

Taka wyprawa bardziej zbliża do siebie ludzi?
Monika Witkowska: Ważne jest, aby ludzie, którzy płyną w takie rejsy zdawali sobie sprawę, że na takim rejsie jest inaczej niż na lądzie. Spędza się ze sobą 24 godziny na dobę na małej powierzchni jachtu, a jeśli coś jest nie tak, w tamtym rejonie nie ma nawet za bardzo portów, w których można się pożegnać i wrócić do domu. Na wszelki wypadek wcześniej zrobiłam Börje test górski. Wyciągnęłam go zimą w Tatry. Nie było żadnych zgrzytów, więc zapowiadało się dobrze.

I tak było?

Monika Witkowska: Znam swój charakter, wady i zalety. Wiem też, że czasem lepiej komuś zejść z drogi, jestem też wyrozumiała, jeśli ktoś ma gorszy dzień. Oczywiście drobne zatargi czasem się zdarzały. Chociażby w chwili, gdy zachciałam przestawić ploter na język angielski, bo Börje używał go w wersji szwedzkiej. Zgodził się i gdy zaczęłam zmieniać języki odkryłam, że są też inne. Bardzo spodobał nam się język grecki, bo pojawiły się literki o śmiesznych kształtach. Zaczęliśmy wciskać i wciskać aż tak się zapętliliśmy, że nie umiemy wrócić do punktu wyjścia. W kryzysowym momencie Böjre, trochę już poirytowany stwierdził: „Zepsułaś to naprawiaj”. Zawzięłam się. Sprawa honorowa, więc musiałam naprawić. Po godzinie udało się i od tamtej pory stałam się już specjalistką od tego typu urządzeń.

Jak Twój mąż znosi Twoje wyprawy?
Monika Witkowska: Układ rodzinny Böjre nie wytrzymał. Nie ze względu na mnie, ale pasję żeglarską. Jego żona dała mu wybór: albo ona albo żeglarstwo i wybrał to drugie. Natomiast mój mąż już się przyzwyczaił, że mam pasje, które są dla mnie bardzo ważne. Wie też, że takich wyborów lepiej nie dawać. Gdy wyjechałam na trzy miesięczny rejs, czy na dwa miesiące na Everest niewątpliwie nie był zachwycony, ale rozumie, że są pasje silniejsze niż wszystko inne. Bardzo doceniam jego podejście, szczególnie, że zawsze też można na niego liczyć.

Czytaj także: Uniqplan: Chcemy dać światu nadzieję i pozytywną energię [WYWIAD]

Jak wygląda dzień na jachcie?

Monika Witkowska - dalsza część wywiadu na kolejnej stronie

Monika Witkowska: Nie ma podziału na dzień i noc, bo rytm wyznaczają wachty. Jeśli ma się wachtę od północy do czwartej rano to człowiek w dzień jest niewyspany, bo i tak na jachcie zawsze jest co robić; czy to drobne naprawy, czy przygotowanie czegoś na zapas albo gotowanie. Jeśli nie było nic do roboty, każdą wolną chwilę wykorzystywaliśmy na odsypianie zarwanych nocy.

Czytaj także: Kazik Staszewski: Polska jest moją matką, która mnie nienawidzi i ciągle mnie kara [WYWIAD]

Co jest przyjemnego w żeglowaniu po Arktyce? Jest zimno, pada zmrożony deszcz.
Monika Witkowska: W Arktyce pociąga mnie to, że jest to kompletnie dziewiczy teren. Coraz trudniej znaleźć na lądzie miejsca, gdzie mam świadomość, że jestem pierwszym białym człowiekiem, który do nich dotarł. W Arktyce są takie miejsca, gdzie być może nawet miejscowych myśliwych nie było. Widać tylko tropy niedźwiedzi.

Jak traktowali was lokalni mieszkańcy? Byliście dla nich atrakcją?
Monika Witkowska: Byliśmy w takiej miejscowości Enurmino, gdzie gdy przypłynęliśmy, marzyliśmy tylko o tym, aby się wyspać. Jednak nie było szans na długi sen, bo już o świcie na brzegu czekała na nas przy burcie cała wioska. Po prostu wszyscy wsiedli na swoje łódki i przypłynęli, chcąc nas zobaczyć czy wręcz dotknąć. Trudno się dziwić, bo nigdy nie widzieli jachtu, byliśmy dla nich pierwszymi cudzoziemcami. W ogóle muszę przyznać, że mieszkańcy arktycznej Rosji to ludzie bardzo gościnni i szczerzy. Nawet ci najbiedniejsi podzielą się z przybyszami ostatnim kawałkiem morsa, czy foki, które się tam jada.

Zafascynowała Cię tam też przyroda.
Monika Witkowska: A najbardziej polarne niedźwiedzie! Zdarzyło się nawet, że w ciągu dwóch godzin widzieliśmy aż dziewięć różnych niedźwiedzi. Oczywiście trzeba uważać, bo nie są to tylko fajne misie, ale naprawdę niebezpieczne zwierzaki. Za to każde spotkanie z nimi jest wyjątkowe.

A samo żeglowanie pośród lodów?
Monika Witkowska: Niesamowite są kształty i barwy pływających lodowych bloków. To tak zwany growlery, swoja drogą dość niebezpieczne, bo nie zawsze dobrze widoczne. W Arktyce nawet we mgle każdy dzień jest inny. Jest w tym coś mistycznego.

Jak się pływa ze świadomością, że w razie wypadku nikt Wam nie pomoże?
Większość pomysłów, które realizuję w ramach swoich pasji, czy to żeglarskich czy górskich, wiąże się z niebezpieczeństwem i ryzykiem. Nawet jeśli momentami się bałam to nie był to paraliżujący strach. Świadomość zagrożeń sprawia, że człowiek się bardziej kontroluje i myśli o tym, co robi. To konstruktywny i mobilizujący strach. Na przykład w czasie najsilniejszego sztormu z jakim się zmagaliśmy, nie myśleliśmy zbyt wiele, tylko walczyliśmy o życie i jacht. Nie ma czasu na to, aby się nad sobą rozczulać. To inne pływanie niż w tropikach. Jeśli tam jacht nam zatonie, to na tratwie mamy sporo czasu zanim dopadnie nas hipotermia. W Arktyce te szanse się skracają.

Mieliście też nieprzyjemną przygodę z pontonem.

Zobacz koniecznie: Reżyser "Imagine" Andrzej Jakimowski: Niewidomi uczą, jak radzić sobie ze światem [WYWIAD]

Monika Witkowska: To była ewidentnie nasza wina, ale to doskonale obrazuje, czym jest żeglowanie po Arktyce. Zeszliśmy na ląd i fala pływu po prostu zabrała nam zbyt słabo zabezpieczony ponton. W cieplejszym morzu nie ma problemu aby popłynąć za nim te 50 metrów. U wybrzeży Alaski nie ma takiej możliwości, bo woda jest zbyt zimna. Do najbliższej wioski dzieliło nas około 200 km, z kolei ogniska dla rozgrzania się też się nie rozpali, bo nie ma z czego (nie ma drzew). Perspektywa zostania śniadaniem krążących dookoła niedźwiedzi nie była przyjemna. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ponton zdryfował na brzeg, ale to była nauczka na przyszłość.

Na lądzie nauczyłaś się bronić przed niedźwiedziami.

Monika Witkowska - dalsza część wywiadu na kolejnej stronie

Monika Witkowska: Tak, ale nawet jeśli zabije się niedźwiedzia w obronie własnej, to czekają nas ogromne problemy i kary pieniężne. We wszystkich krajach Arktyki te zwierzęta są pod ochroną. Polecano nam używanie gazu łzawiąco-paraliżującego, ale trudno było mi wyobrazić jak niby trzeba psiknąć niedźwiedziowi w pysk. Nie wiadomo z jakiej odległości gaz jest skuteczny. Co jeśli zawieje wiatr i zaszkodzimy sami sobie? Dlatego uważam, że najlepszym sposobem jest noszenie przy sobie rakiet sygnalizacyjnych. Odpalenie takiej rakiety potrafi przepłoszyć miśka.

Czukocze mieli swój sposób na niedźwiedzie.

Czytaj także: Mela Koteluk: Prowadziłam pamiętnik. To z niego wytrąciłam pierwsze teksty piosenek [WYWIAD]

Monika Witkowska: Lokalni mieszkańcy Czukotki twierdzili, że najskuteczniejsze jest użycie kija. Tłumaczyli, że podobno miejscowe niedźwiedzie boją się kija, bo kojarzy im się z kłami morsów. Ich metoda mało mnie przekonuje (śmiech).

Na lądzie uczyłaś się też szukać złota?
Monika Witkowska: Na Alasce odwiedziliśmy miasteczko, słynące z poszukiwaczy złota. Jest wśród nich też Polak. Można oczywiście próbować szczęścia i szukać z talerzem, ale bardziej współczesne metody wyglądają zupełnie inaczej. Lepszym sposobem jest kupno łódki, którą wypływa się w morze blisko brzegu, gdzie mają ujścia rzeki nanoszące złotonośny piasek. Jedna osoba, nurek, schodzi na głębokość 5-8 metrów i taką rurą jak w odkurzaczu wciąga piasek z dna. W tym czasie kumpel na górze kontroluje to, co przesiewa maszyna. Mówią, że można nieźle zarobić, ponoć nawet 40 tys. dolarów w trzy miesiące.

Jakie były najciekawsze, smaczne albo i nie dania, których spróbowałaś?
Monika Witkowska: Miejscowi częstowali nas swoimi przysmakami np. słoniną z wieloryba, która jest dla mnie koszmarnym daniem. Zwykle jem wszystko, czym mnie częstują i nie narzekam, ale ten „przysmak” z trudem przechodził mi przez usta. Musiałam nauczyć się asertywności, bo gdy pewna eskimoska zapytała mnie czy mi smakuje to z grzeczności powiedziałam, że tak. Nic dziwnego, że gospodyni zaraz wcisnęła mi dokładkę, którą musiałam zjeść. Miałam też okazję zjeść kawałki foki, wieloryba, czy mięso z woła wierzbowego.

Ceny bardzo różnią się od Polskich?
Monika Witkowska: Sklepy na Czukotce są słabo zaopatrzone. Towar jest dostarczany statkiem raz w roku, a zdarza się, że rzadziej. Innej drogi transportu do czukockich wiosek nie ma. Gdy chcieliśmy kupić cukierki dla dzieci okazało się, że w sklepie nie ma nic, poza wypiekanym na miejscu chlebem. Na Alasce jest lepiej, bo praktycznie wszędzie dolatują samoloty i dowożą prowiant. Co ciekawe na Arktyce rarytasem są ziemniaki, które są bardzo drogie. Kupuje się je na sztuki. To danie świąteczne. Miejscowi muszą żyć z tego, co upolują.

Mieliście duże zapasy żywności?
Monika Witkowska: Byliśmy przygotowani na to, że możemy wmarznąć w lód. Jeśli utknęlibyśmy w lodzie to musielibyśmy czekać do kolejnego lata, aż rozmarzniemy. Dlatego zabraliśmy jedzenie na rok. Mieliśmy też sporo liofilizatów, bo w warunkach sztormowych ciężko jest gotować, a w tym przypadku wystarczy zalać takie danie gorącą wodą. Zresztą bardzo nam się przydały, gdy rozszczelniła się butla z gazem. Zostaliśmy na ponad dwa tygodnie bez możliwości gotowania. Mieliśmy wprawdzie grzałkę, ale jej użycie odpadało, ze względu na zbyt dużą ilość pobieranej mocy. Ratowaliśmy się malutką kuchenką turystyczną na benzynę, ale używać jej mogliśmy tylko stojąc na kotwicy lub na bardzo spokojnym morzu.

Przywiozłaś ze sobą jakieś ciekawe pamiątki?

Przeczytaj: Film "Być jak Kazimierz Deyna" to kino familijne z przekleństwami [WYWIAD]

Monika Witkowska: Od jednej Eskimoski na Alasce odkupiłam sukienkę jaką noszą miejscowe kobiety. Musiała przejść kilka prań, żeby stracić zapach właścicielki, która jak większość tamtejszych autochtonów, zbyt często się nie myła. To bardzo ciekawy ubiór, bo sukienka ma ciekawy krój i kaptur w którym miejscowe kobiety noszą dzieci.

Miałaś w czasie tego rejsu moment zwątpienia, miałaś dość i chciałaś wracać?

Monika Witkowska - dalsza część wywiadu na kolejnej stronie

Monika Witkowska: Jasne. Takie momenty zdarzają się nawet na rejsach wakacyjnych, gdy musimy wstać w środku nocy na wachtę. Wielokrotnie przeklinałam, że jest zimno, mokro i do domu daleko. A dodatkowo, gdy pomyślałam, że w Polsce jest środek lata i mogłabym objadać się świeżymi owocami i warzywami, np. pomidorami, które uwielbiam to miałam dość. Ale tylko na chwilę. Na ogół człowiek cieszy się z żeglowania. Wystarczy wyjść na pokład i zobaczyć postawione żagle. Wtedy szybko zapomina się o tym co złe.

Podróżujesz, chodzisz po górach, nurkujesz, skaczesz ze spadochronu. Skąd w Tobie potrzeba tak ekstremalnych doznań?

Zobacz koniecznie: Kasia Rosłaniec: Dziecko to nie dodatek do sukienki. Nie może być lekiem na samotność [WYWIAD]

Monika Witkowska: To zależy od charakteru. Są ludzie, którym wystarcza uprawa grządek w ogródku. Jeśli to ich pasja to ja ich cenię. Warto mieć pasję, aby życie nam nie przeszło przez palce. Skąd się wzięły moje zainteresowania? Nie mam pojęcia. Cała moja rodzina jest moim przeciwieństwem. Żeglarstwo jest pasją numer jeden. Góry są na drugim miejscu. Na morzu tęsknie do gór i śpiewam górskie piosenki, a w górach słucham szant.

Dużo podróżujesz. Odwiedziłaś ponad 150 państw. Nie zaliczasz, tylko nazywasz to „szwendaniem się”.
Monika Witkowska: Od zawsze mam potrzebę zmiany miejsca. Dlatego żeglarstwo i podróże doskonale do siebie pasują. Najbardziej lubię miejsca trochę z boku utartych szlaków turystycznych, gdzie docieram często bardzo spontanicznie, bo akurat jechałam stopem i ktoś mi powiedział, że warto tam pojechać. Właściwie całe moje życie kręci się wokół podróży. Nie jestem przywiązana do przedmiotów, ani nikt nie zaimponuje mi nowymi gadżetami. Pieniądze są mi potrzebne tylko na kolejną wyprawę czy rejs. Mieszkanie, samochód są na końcu listy.

Często podróżujesz sama.
Monika Witkowska: To moja ulubiona forma podróżowania. Podróżuję sama, ale nigdy w tych wyprawach nie jestem samotna. Jeżeli wyruszam z kimś to wiadomo, jestem przypisana do tej osoby. Jeśli jestem sama, to nie ma bariery, że tworzę zamkniętą grupę. Poza tym jeżdżąc w pojedynkę lepiej poznajemy dane miejsce. W grupie rozmawiamy na swoje tematy, obgadujemy znajomych, skupiamy się na sobie. A będąc samemu obserwujemy otoczenie, ludzi, czy choćby to, co się dzieje za oknem.

Jak wspominasz niedawne zdobycie Mount Everestu?
Monika Witkowska: Gdy się wchodzi to jest zmęczenie, kryzys za kryzysem. Jest ryzyko, a każdy krok jest problemem. Nie można oddychać. Coraz rzadziej zdarzają się osoby zdobywające szczyt bez tlenu – w tym roku był to zaledwie 1 proc. wspinających się. Gdy mamy dodatkowy tlen ciało trudniej odmrozić, umysł trochę lepiej pracuje, ale sprawność i tak nie jest pełna.

Jak czułaś się na szczycie?
Monika Witkowska: Nie było żadnej euforii. Wewnętrznie oczywiście cieszyłam się, ale od samego początku miałam zakodowane, że to dopiero połowa drogi. Miałam świadomość, że trudniejsza połowa zadania dopiero przede mną, więcej wypadków zdarza się przecież przy zejściu. Mówiłam sobie, że czas na radość będzie, gdy zajdę do namiotu w ostatnim, czwartym obozie. Gdy tam dotarłam to pomyślałam, że trzeba przecież jeszcze zejść do bazy, a po drodze jest niebezpieczny Ice Fall. Gdy po kilku dniach wreszcie dotrze się do bazy to zdobycie szczytu jest już odległe, ale oczywiście jest to wielka radość. Fajnie gdy się uda coś, do czego bardzo długo się przygotowywaliśmy.

Bałaś się tej wyprawy?
Monika Witkowska: Momentów kiedy się bałam było wiele. Na przykład gdy żegnałam się na lotnisku z rodziną przed wylotem do Nepalu. Tłumiłam te emocje, ale miałam świadomość, że być może widzimy się ostatni raz. Przygotowałam nawet kopertę z PIN-ami do kart, dyspozycjami bankowymi na wypadek śmierci, ale oczywiście zakładałam wariant optymistyczny. Jeśli ktoś mówi, że się nie boi to albo kłamie albo jest nienormalny.

Mówiłaś, że zdobyłaś Everest przez przypadek.
Monika Witkowska: Należę do osób, które uważają, że jest pewna droga „kariery”, na kolejne jej szczeble trzeba zasłużyć. W żeglarstwie zaczynałam najpierw od Mazur, potem dopiero mogłam popłynąć w rejs zatokowy, jeszcze dłużej musiałam czekać na rejs na morzu. Podobnie jest w górach. Jeśli za szybko się przeskakuje któryś z etapów, to człowiek nie rozumie pewnych sytuacji i zagrożeń. Everest był w sferze moich marzeń, ale myślałam, że może jeszcze nie teraz. Ale kiedy wyprawa na inny ośmiotysięcznik nie wypaliła, bo Chiny zamknęły granicę z Tybetem to mając w ręku bilet do Nepalu zdecydowałam się na Everest.

Everest to góra dla każdego?
Monika Witkowska: Nie. Oczywiście zdarzają się przypadki, że zdobywają szczyt osoby, które w ogóle nie powinny próbować. Mają sponsorów, którzy zapewniają najlepszy sprzęt i pomocników, ale nie ma takich sytuacji, że ktoś jest na szczyt wnoszony. To są bzdury powtarzane przez osoby, które nigdy tam nie były. Tam nawet nie ma jak kogoś wnieść, bo wejście jest po wąskiej grani. Widziałam wprawdzie Szerpów, którzy na krótkiej lince tzw. lonży pomagają wchodzić, panując nad bezpieczeństwem, ale nikogo nie wciągają. Każdy musi wejść sam. Oczywiście ważne jest kto ile zabierze ze sobą tlenu, co zwiększa komfort wspinaczki. Co do mnie to wchodziłam bez pomocy Szerpy i z bardzo ograniczonym tlenem.

Piszesz teraz o tym książkę?
Monika Witkowska: Nie chciałam też powielać standardowych książek o górach, które opisują wspinaczkę głównie od strony technicznej. Chce, aby z mojej książki coś wypływało zarówno dla osób, które chcą kiedyś zdobyć Mount Everest, ale także dla zwykłych osób, którzy się nie wspinają. Dlatego będzie też o lokalnych wierzeniach, dużo o przyrodzie, geologii, czy ciekawostek np. dlaczego tak trudno oddycha się na Evereście, czy jak ugotować tam jajko na miękko. Książkę będzie można przeczytać jesienią.

Zobacz: Kuczok: Przeciskam się przez szczeliny, aby się zresetować. Pod ziemią rodzę się na nowo [WYWIAD]

Jakie masz jeszcze przed sobą cele?
Monika Witkowska: Mam w planach pewien projekt żeglarski. To wielomiesięczny rejs związany z Arktyką. Jeśli chodzi o góry to w przyszłym roku chce wybrać się na McKinley’a najwyższy szczyt Ameryki Północnej, na Alasce. Gdybym zdobyła tę górę to do Korony Ziemi będzie brakowało mi tylko Vinsona na Antarktydzie. Niestety, ta wyprawa kosztowałaby 35 tys. dolarów, a ja nie mam szans na takie kwoty. Chciałabym też pojechać na wolontariat do sierocińca w Zambii, aby odpracować to szczęście, które mi sprzyja.

Monika Witkowska - o autorce

Monika Witkowska - o książce i autorce na kolejnej stronie

Mieszka w Warszawie. Jej pasją są podróże. Dotąd udało się jej trafić do ponad 150 krajów, na wszystkich kontynentach. Nie jest zwolenniczką "zaliczania", bo ceni szczegółowe poznawanie. Jej ulubiony sposób podróżowania to szwendanie się na własną rękę, na ogół w pojedynkę, autostopem czy lokalnymi środkami lokomocji. Nie zaklepuje z góry noclegów, bo zawsze może coś się znaleźć po drodze. Na wszelki wypadek ma zawsze swój namiot. Jej ulubione kraje to Turcja, Algieria, Oman i Jemen czy Nowa Zelandia. Widokowo uwielbia pustynię i Arktykę. W maju tego roku zdobyła Mount Everest. Jest 10. Polką, która tego dokonała.

Monika Witkowska - "Kurs Czukotka"

Książka autorstwa żeglarki Moniki Witkowskiej "Kurs Czukotka" to relacja rejsu, który Polka odbyła wraz ze Szwedem Börje Ivarssonem.

Czytaj także: Relacja prosto z wojennego piekła. Anna Wojtacha pod ostrzałem naszych pytań [WYWIAD]

Rejs był pierwszym w historii światowego żeglarstwa pokonaniem trasy przez cztery arktyczne morza. Lody, sztormy, przygody czy dwukrotne zatrzymanie załogi przez Rosjan zakończone postawieniem przed sądem - o tym autorka pisze w swojej książce. To interesująca lektura nie tylko dla fanów żeglarstwa, ale dla wszystkich miłośników przygód. Jest dowodem na to, że Arktyka może być piękna i ciekawa.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto