Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Twórca Klubu Fugazi: "Wyczuwało się euforię wolności. Dzisiaj jakby wszystko przyklapło"

Redakcja
O realiach początku lat 90-tych rozmawiamy z Waldemarem ...
O realiach początku lat 90-tych rozmawiamy z Waldemarem ... Fugazi
O realiach początku lat 90-tych rozmawiamy z Waldemarem Czapskim, który w wieku 22 lat założył jeden z najważniejszych klubów w historii polskiej kultury niezależnej.

Dzisiaj po dawnym, PRL-owskim kinie WZ, gdzie na początku lat 90-tych mieścił się klub Fugazi, jeden z najważniejszych lokali ostatnich dekad dla polskiej kultury niezależnej, nie pozostało niemalże nic. Ledwo widać kształt budynku, który coraz gęściej porasta wiosenna trawa. Teren po zburzonym budynku został ogrodzony. - Zabawne, byliśmy tutaj tydzień temu i siatki jeszcze nie było - mówi Waldemar Czapski, jeden z twórców Fugazi, dzisiaj budowlaniec i organizator Fugazi FESTiwalu.

Podczas imprezy organizowanej we wrześniu w Warszawie na scenie ma się pojawić kilkaset kapel. W planach jest również pobicie rekordu Guinessa w długości trwania jednego koncertu. Kapele mają grać co najmniej 17 dni non stop.

Obecny rekord należy do AJ's Music Cafe w Atlancie. W lokalu na scenie był ktoś non stop przez 15 dni. - Chciałbym pobić ten rekord z 1992 roku, kiedy w klubie zorganizowaliśmy 20 dni koncertów - mówi Czapski. Wtedy jednak były przerwy.

Zobacz też:

Fugazi FESTiwal. W Warszawie będą bić rekord Guinessa w długości trwania jednego koncertu

Stoimy przy siatce ogradzającej goły plac. Gdzieniegdzie widać walające się cegły. - O tutaj był piprek - mówi Czapski wskazując na okrągły ślad na ziemi o promieniu kilku metrów. Piprekami, od nazwiska architekta Mieczyslawa Pipreka, który zaprojektował cztery podobne do siebie Warszawskie kina, są nazywane okrągłe przybudówki. Dzisiaj piprek można zobaczyć na przykład przy niedawno odremontowanym kinie Iluzjon. Kiedy Fugazi zajmowało dawne kino WZ przy ul. Leszno 19, w pipreku mieścił się sklep muzyczny, który był częścią klubu. Dlaczego budynek został zburzony? - Nie wiem, nie mam pojęcia. Ja mogę powiedzieć o rock'n'rollu, który się tutaj wydarzył - mówi Czapski.

No dobrze, więc jak robiło się duże kluby w latach 90-tych? - Zaczynałem od prowadzenia małego klubiku na początku lat 90-tych. Tam robiliśmy różne imprezy, zloty fanów Doorsów, rocka progresywnego, pierwsze hard-corowe koncerty. To trwało mniej więcej rok. Pewnego dnia przyszła pani z administracji i powiedziała, że nie będzie tu już żadnego domu kultury. Mówiła, że dla niej kultura to przekazywanie pacierza z pokolenia na pokolenie. Nie musiała się więcej tłumaczyć. Klub zamknęli i tyle - mówi Czapski. Był mniej więcej przełom roku 1991 i 1992.

- Wtedy wyczytałem w Życiu Warszawy, że kino WZ szuka nowego najemcy. Poszedłem do Polskich Nagrań, które wtedy dzierżawiły lokal i nie mając złotówki próbowałem wynająć lokal. Trochę było trzeba pościemniać. Jestem jedynakiem, ale mówiłem panu, który odpowiadał za administrowanie nieruchomością, że razem z bratem jesteśmy w stanie kupić całe kino - mówi Czapski. Był styczeń 1992 roku. Czapski miał 22 lata. Współtwórcy lokalu często byli około 18-stki. - Od tej chwili akcja potoczyła się wartko – mówi. Formalniej jako początek działania klubu uznaje się 10 stycznia 1992 roku.

Właśnie w styczniu 1992 roku w Fugazi odbyła się najdłuższa impreza w Polsce. Koncerty w klubie trwały 21 dni. - Impreza nazywała się „Buduj świątynię”, w odwecie pani z administracji, która mówiła o pacierzu - śmieje się organizator. Warto zdać sobie sprawę, że początek lat 90-tych to nie tylko czas, kiedy mało kto w Polsce słyszał o telefonach komórkowych, ale również posiadanie telefonu w domu było rzadkością. - Koncerty załatwialiśmy w następujący sposób. Mieliśmy jeden miesiąc wypowiedzenia w naszym starym klubie. Tam był telefon, z krótkim kablem, więc siedziałem gdzieś za pianinem i dzwoniłem do różnych wykonawców, wcześniej umawiając się na jakąś konkretną godzinę. Wtedy oni przychodzili do swoich znajomych, którzy mieli telefon i potwierdzali - wspomina. - W ten właśnie sposób umówiliśmy wszystkie największe gwiazdy w Polsce: Kazika, Dżem z Ryśkiem Riedlem, TSA, Acid Drinkers, Daab, Wilki, Armię. To były szalone czasy - stwierdza.

Jak to wszystko było finansowane? - Dzisiaj są umowy, trzeba wpłacać zaliczki za koncerty, przejść przez całą biurokratyczną machinę. Wtedy coś się zespołom obiecało, część grała dlatego, że uważała to za ważne, że powstaje takie miejsce - mówi Czapski. - Przy przedsięwzięciu pomagało bardzo wiele osób. Kilkadziesiąt, może ponad 100. Rozwieszali plakaty, organizowali imprezy. Za wejściówki na koncerty i z chęci robienia czegoś fajnego. Często było tak, że ludzie po prostu u nas nocowali. Mieli swoje śpiwory i jak była większa impreza to po prostu spali – opowiada Waldemar Czapski.

Myślisz, że to były lepsze czasy dla muzyki? - Może bardziej prawdziwe. Po 1989 roku - to były raptem 3 lata - miasto było niebywale szare, brudne. Z drugiej strony była wyczuwalna jakaś euforia wolności. To był dobry czas dla ludzi, którzy się odradzali. Teraz wszystko jakby trochę przyklapło, nie ma takiej energii jaka była kiedyś - ocenia mężczyzna. - Wydaje mi się, że teraz potrzebne jest coś takiego jak kiedyś Jarocin. Taki prawdziwy Jarocin, kiedy przyjeżdżało kilkadziesiąt, kilkaset zespołów, które miały coś do powiedzenia i chciały mówić, które o coś walczyły. Dzisiaj zespoły, które po prostu przyjadą, zagrają, wezmą pieniądze i pojadą zabijają rock'n'roll, jakąś szczerość, to co było w ludziach najpiękniejsze – mówi Czapski.

Kilkadziesiąt metrów od miejsca po kinie WZ stoi szary płytowiec z zaciekami. Czy Fugazi nie miało problemu z sąsiadami? Przecież dookoła mieszkają ludzie. - Ten duży budynek za czasów Fugazi dopiero się budował. Obok był lokal, w którym stołowała się mafia. Im Fugazi nie przeszkadzało. Z jeszcze jednej strony był hotel, który zresztą stoi do dziś. Nikt nie miał pretensji – stwierdza organizator.

Często było tak, że ludzie siedzieli parku przylegającym do kina. - Siedzieli i pod rozgwieżdżonym niebem słuchali koncertów. Zdarzało się, że ktoś grał na dachu lokalu – wspomina.

Czapski mówi, że pomysł na aranżację lokalu przyszedł mu do głowy po pewnej imprezie, kiedy „wstał rano i miał jasny umysł”. W środku miał być autobus i bar w kształcie gitary. Autobus, który jest widoczny na zdjęciach z tamtego czasu stał długo na jednym z warszawskich osiedli. Nikt się do niego nie przyznawał, więc twórcy Fugazi go po prostu wzięli. Na miejscu okazało się, że nie chce wjechać przez drzwi, więc spawacz, który pracował na pobliskiej budowie odciął mu dach. Samochód wprowadzono do środka i już na miejscu przyspawano brakującą część. 14-metrowy bar natomiast został odrysowany od gitary, która nadal jest używana przez jednego z warszawskich muzyków. W lokalu nie było żadnych okien. W Fugazi były dwie sale koncertowe. W mniejszej było miejsce na 500 osób. Duża sala to 2000 osób. Klub to też sklep muzyczny w pipreku i sala bilardowa.

W lokalu występowały nie tylko polscy wykonawcy, ale też gwiazdy światowego formatu: Paradise Lost, Rage Against The Machine, czy Deicide.

- Pamiętam kiedyś taką historię – zaczyna Czapski. - Mieliśmy sporo kontaktów z różnymi sponsorami i któregoś razu przyszedł taki pan z neseserkiem, w garniturze i wyszliśmy przed lokal porozmawiać o pieniądzach. I on wtedy zaczął mówić o czymś, co dla mnie się wydawało zupełnym idiotyzmem. Powiedział, że kiedyś wszyscy będziemy mieć takie przedmioty, które będziemy nosić przy sobie i do siebie dzwonić. Pokazał w niebo i powiedział, że sygnał najpierw będzie leciał tam, a później spadał na ziemię. Wziąłem go za wariata. Nie dał pieniędzy, pewnie dlatego, że go potraktowałem jak dziwaka. Dzisiaj pewnie jest prezesem jakiejś telefonii komórkowej – mówi Czapski.

Dlaczego się skończyło? - To były dziwne czasy. Wtedy była rozwiązywana milicja. I milicjanci mieli wybór jednej z trzech ścieżek: albo zostać policjantami, albo pracować w ochronie, albo iść do mafii. I nas zaczęła odwiedzać mafia. Posterunek policji to byli ich znajomi, więc byliśmy osaczeni. Parę razy dostaliśmy w mordę. W prokuraturze okazało się, że ludzie, którzy chcieli od nas haraczu byli ścigani listami gończymi za morderstwa. Prokurator radził nam kupić pistolety i spierd... To była rozsądne rozwiązanie - mówi Czapski. Klub Fugazi istniał przez 11 miesięcy.

Później Waldemar Czapski przeprowadził się do Olsztyna. Bez grosza przy duszy dał ogłoszenie, że zna się na remontowaniu. Pierwsze zlecenie jakie dostał, to było odmalowanie lokalu, w którym ktoś chciał stworzyć klub rockowy. - Ironia losu – mówi.

Nie korciło, żeby kiedyś zrobić jeszcze jeden klub? - Patrząc z perspektywy wiem, że to był najbardziej szalony okres w moim życiu i najfajniejszy czas. Tego chyba nie da się powielić.

Polecamy:


Noc Muzeów 2013 Warszawa Program
Burn Selector FestivalURSYNALIA 2013Temat Rzeka nad WisłąNoc Muzeów 2013 Warszawa
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto