Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Warszawskie piosenki: "Ballada o Paramonowie". Na jego proces sprzedawano bilety

Na zdjęciu ul. Syreny, od której zaczęła się cała "sława" Paramonowa.
Na zdjęciu ul. Syreny, od której zaczęła się cała "sława" Paramonowa. Siemaszko Zbyszko/NAC
Jerzy Paramonow to skazany na śmierć bandyta ze Skierniewic, który w 1955 r. stał się w Warszawie symbolem wielu rzeczy - czasem dobrych, na ogół jednak złych. O losie Paramonowa ulica śpiewała piosenki, a jego proces trwał trzy dni i ze względu na ogromne zainteresowanie, był... biletowany. "Ballada o Paramonowie" stopniowo traciła swój "szemrany" charakter i w końcu stała się po prostu jedną z warszawskich piosenek, a pod koniec lat 90. Paramonow powrócił dzięki aż trzem nowym wersjom pieśni o jego losach.

"Na Ogrodowej ktoś głośno wrzasnął,
To Paramonow młotkiem go trzasnął"

- fragment "Ballady o Paramonowie", spisanej przez Bronisława Wieczorkiewicza.

Piosenkę otwierają inne słowa, nie zgadza się ulica i - najprawdopodobniej - narzędzie zbrodni, ale to tak rozpoczęła się cała historia, która tak mocno ekscytowała Warszawę pod koniec 1955 r. Późnym wieczorem 19 sierpnia Paramonow, 24-letni drobny przestępca, wracał z pracy ulicą Syreny. Tą samą ulicą jechał na rowerze dzielnicowy. Co dokładnie wydarzyło się między nimi - do dziś nie wiadomo. Nie wiadomo, jaką bronią Paramonow zaatakował stróża prawa: niektóre źródła twierdzą, że był to młot, inne - że 23-kilogramowy łom. Znane są natomiast konsekwencje tej konfrontacji: dzielnicowy stracił oko, pistolet i dwa magazynki, a Paramonow rozpoczął trwającą trzy miesiące karierę najbardziej znanego bandyty w stolicy.

Ze skradzioną bronią Paramonow napadał na sklepy - to w Warszawie, to pod Warszawą. Plan był zawsze podobny i niezbyt zresztą wyrafinowany: wchodził do lokalu, groził obsłudze bronią, zabierał cały utarg, a zdobyte pieniądze przepijał. Gdy kończyły mu się środki, całą operację powtarzał. Jego łupem padały miejsca, w których pracowały tylko kobiety. W międzyczasie dołączył do niego wspólnik - młodszy o cztery lata Kazimierz Gaszczyński. Obu członków "bandy Paramonowa" łączyło zamiłowanie do alkoholu, łatwych pieniędzy i rozrywkowego trybu życia. Ich losy potoczyły się jednak inaczej: Gaszczyński przeżył Paramonowa o 51 lat.

"Rabują sklepy, więc forsę mają
Nocami dziwki na nich czekają
Gorzałka leje się kolorowa
Bawi się banda Paramonowa"

- fragment piosenki zespołu Apteka "Ballada o Paramonowie"

W tamtych czasach uwaga milicji skupiona była bardziej na wrogach ustroju, niż na drobnych przestępcach, więc dobra passa duetu sklepowych złodziejaszków trwała trochę ponad miesiąc. Wtedy jeszcze nikt nie znał ich nazwisk i prawdopodobnie mało kto wiedział o ich istnieniu - przestępczość w Warszawie była w tamtych czasach wciąż jeszcze niezwykle wysoka. Wszystko zmieniła noc z 20 na 21 września. O piątej nad ranem 27-letni sierżant Zdzisław Łęcki zauważa zaparkowaną w Śródmieściu taksówkę z trójką wyraźnie pijanych i rozbawionych pasażerów na tylnym siedzeniu. Dwóch z nich już znamy - to Paramonow i Gaszczyński. Trzecią uczestniczką libacji w taksówce była poznana tego wieczoru prostytutka. Łęcki zabrał imprezowiczom dowody osobiste i kazał taksówkarzowi jechać na komendę na Wilczą.

A tam Paramonow popełnił dwa kluczowe dla jego losu błędy.

Pierwszym było rozpoczęcie strzelaniny, w której strzałem w serce zabił sierżanta Łęckiego i ranił innego funkcjonariusza. Drugim była zbyt pospieszna ucieczka z miejsca zdarzenia, podczas której zapomniał o dokumentach tożsamości, które potem znaleziono przy ciele Łęckiego. Od tej pory cała Warszawa wiedziała, kim był Paramonow i co zrobił. W tym momencie narodziła się jedna z warszawskich legend.

"A pod Polonią banda morowa
Chwali robotę, chwali robotę Paramonowa (...)
Bo Paramonow zabił sierżanta
By z naszej władzy zrobić palanta"

- fragment piosenki Vavamuffin "Paramonov", wariacji na temat oryginalnej ballady

To, że Paramonow stał się idolem "szemranej" części Warszawy, nie powinno nikogo dziwić - słabość do brawury i rozmachu bezczelnych Janosików i Robin Hoodów jest nieodłączną częścią ludzkiej natury. Dla wielu młodych przestępców stał się romantycznym wzorem do naśladowania, a po warszawskich podwórkach śpiewano powstającą na bieżąco "Balladę o Paramonowie", choć wciąż jeszcze bez ostatniej zwrotki: "Cała Warszawa chodzi w żałobie / Bo Paramonow leży już w grobie". Zaskakiwać może to, że Paramonow, pomimo całkowitej przypadkowości jego zbrodni i braku jakiejkolwiek ideologii czy strategii, stał się dla wielu mieszkańców stolicy symbolem walki z Milicją Obywatelską, za którą społeczeństwo - delikatnie mówiąc - nie przepadało.

Paramonow i Gaszczyński wpadli na początku października. Milicjanci znaleźli ich w pobliżu Dworca Wschodniego, śpiących - zapewne po całonocnej libacji - na stercie siana. Miesiąc później rozpoczął się proces, który śledziła cała Warszawa. Aby dostać się na salę, trzeba było walczyć o bilety, a publiczność stanowili głównie drobni chuligani, zafascynowani postacią bandyty. Dwa tygodnie później Paramonowa powieszono w mokotowskim areszcie, a ulica dopisała ostatnią zwrotkę.

Gaszczyński większość swojego życia spędził w więzieniach. Zmarł w 2006 r.

Współczesne wersje "Ballady o Paramonowie" nagrały zespoły Transmisja i Vavamuffin oraz grupa Apteka.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto