Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Winogrona w ogniu

Redakcja
Czy podczas Winobrania zobaczymy kuglarzy z płonącym sprzętem na deptaku? Co jest przyczyną ich nieobecności? Jak wygląda ta historia z punktu widzenia kuglarza? To niektóre pytania, na które odpowiem w tym artykule.

    Dawno temu, bo aż w sobotę 6 września tego roku grupa 7 kuglarzy z muzykiem spotkała się pod zielonogórskim ratuszem. Dwie grupy i niezrzeszeni. Dzień był bezwietrzny, ludzi jakby więcej niż zwykle, ciepło, a miało być gorąco.
    Jak za każdym razem w ciągu poprzednich 5 lat wszystko odbyło się według określonego scenariusza-rytuału. Przywitaliśmy się ze sobą grzecznie, zamieniliśmy kilka słów o paru technikach, obejrzeliśmy swój sprzęt. Wyciągnęliśmy ręczniki gaśnicze. Uśmiechnęliśmy się do kwiaciarki, która chowała akurat kwiaty i wymieniliśmy z nią parę słów. Następnie określiliśmy ilość podpałki parafinowej, która jako paliwo o niskiej lotności, temperaturze i siąknięciu w skórę jest idealnym surowcem do namaczania kewlarowych głowic sprzętu.    Po szybkim skoku skoku samochodem po parafinę byliśmy już praktycznie gotowi. Lekkie spóźnienie muzyka z ogromnym bębnem tylko bardziej nakręciło nas to pokazu, sprzęt już płonął.Dalej już poszło szybko. Kolega poprosił publiczność o cofnięcie się, osoby niemachające dbały o to żeby nikt nie wbiegł pod płonący sprzęt. Robiliśmy to co kochamy, czemu poświęciliśmy setki, a niekiedy nawet tysiące już godzin treningów, które w moim przypadku zbierały się przez 10 lat.    Czemu to robimy? Żeby poczuć rodzaj pewnej dzikiej radości ogarniającej całe ciała i ciepło tańczące dookoła. Żeby usłyszeć brawa i zaspokoić nasze próżne ega. Żeby zebrać 200zł na głowę za tydzień promocji naszego pięknego miasta, a potem wydać je na nowy sprzęt i przyjacielskie piwo z innymi kuglarzami. Nie jest to dużo, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że 10-20 minut pokazu na weselu lub imprezie masowej kosztuje 1000 -3000 zł. Prosty rachunek pokazuje, że tydzień 3 godzinnych pokazów kosztowałby miasto normalnie 30 000 zł.
    I oto pojawił się problem, który czaił się gdzieś z tyłu mojej czaszki jako najgłębsza obawa. Strach nią powodowany był niczym robak wżerający się w tkanki z bólem, którego sam nie rozumiałem.Ognisty sprzęt zatrzymał się. Wesołe kroki tancerzy i tancerek zamieniły się w żałobny marsz. Marsz w miejscu, przed ochroniarzem krzyczącym "zgasić to!". Znikąd wyrosło dwóch następnych w żółtych kamizelkach. Pojawiły się też dwie osoby odpowiedzialne za organizację.      Emocje sięgały zenitu, tłum skandował dość obelżywe uwagi odnoszące się do życia seksualnego ochrony, a moi koledzy z niedowierzaniem dyskutowali w ożywionym tempie z organizatorami. Pokaz był nieuzgodniony, w związku z czym odbyć się nie mógł. Wymieniliśmy się numerami telefonów, ustaliliśmy godzinę i adres, pod którym być może uda nam się załatwić formalności.
    Następnego dnia w niedzielę udałem się na Aleję Niepodległości 16, by załatwić sprawę. Miałem duże szczęście, gdyż po chwili do podorganizatorów dołączył główny organizator Winobrania. Przedyskutowaliśmy kwestie dróg pożarowych, pijanej części publiczności wbiegającej sadomasochistycznie pod nasz ogniowy sprzęt oraz proponowane przeze mnie lokalizacje, w których pokaz mógłby się bezpiecznie odbyć. Muszę zastrzec w tym miejscu, że pod wieloma względami zgadzam się z organizatorem. W ogólnym ujęciu pokazy tańca z ogniem powinny być wcześniej zgłaszane, a fakt, iż nie doszło do tego w tym roku wynikał jedynie z tego, iż nikt nie zwrócił nam uwagi przez 5 poprzednich lat.
    Organizator choć nie musiał, zdecydował się porozmawiać z Komendantem Policji w Zielonej Górze. Decyzja, która dotarła do mnie w poniedziałek nie była żadnym zdziwieniem - według komendanta trzeba to było zgłosić przynajmniej tydzień wcześniej. Sam do teraz nie jestem pewien, czy załatwianie sprawy z Policją było gestem dobrej woli wobec zielonogórskich kuglarzy, czy raczej świadoma próbą zrzucenia odpowiedzialności za nas na kogoś innego.
     Odpuściłem, poddałem się. Wiedziałem, że nic już na tym gruncie nie ugram. Potrafiłem wczuć się w położenie organizatora, który przez kilka godzin każdego wieczoru będzie bał się o bezpieczeństwo mieszkańców. Zadawałem też sobie sam pytanie - czy gdyby to co robię było niebezpieczne, czy nadal bym to robił? Czy to ja lekceważę siłę ognia? Czy może kwestię świadomości odzwierciedlają słowa jednego z podorganizatorów, który uznał, że machamy "metalowymi płonącymi puszkami". Zastanawiałem się, czy nie pójść do organizatora z podpalonym sprzętem i nie uderzyć się kilka razy, aby pokazać, że ze względu na właściwości parafiny nie zacznę płonąć jak żywa pochodnia, a miękkie kewlarowe głowice sprzętu dobrze amortyzują uderzenia.
    Inicjatywę przejęli jednak koledzy z grupy. Nasz muzyk Przemek przyszedł do organizatora jako trzeci, lwią część w procesie przekonywania wykonał Grzesiek. Występ na scenie odpadał, gdyż organizator nie byłby w stanie zwrócić nam kosztu materiałów, a te po kilku godzinach machania nie są niestety małe. Sprawę udało się wreszcie załatwić w jakiś (do dziś tajemniczy dla mnie sposób) drogą urzędową, co - jak wiadomo musi potrwać.
Czy będzie ogień? Może. Według wstępnych ustaleń powinniśmy wystąpić w sobotę i niedzielę w godzinach wieczornych w okolicach filharmonii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto