Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na bazarze w dzień targowy...

też powojenna
też powojenna
Różne słyszy się rozmowy i nie tylko.

W piątek siostra namówiła mnie do zrobienia zakupów na łomżyńskim targowisku. Jest ode mnie sporo starsza to musiałam wykonać prośbę :) Od dawna nie byłam na tzw. rynku. Ostatni raz tak mnie zniechęciły wygórowane ceny, że wolę robić zakupy w markecie.
Mój mąż uparcie kupował sobie na targu buty. Na jeden sezon. Nabrał rozumu i teraz kupuje w sklepie, gdzie ma możliwość reklamacji. Nie chodzę też na nasz bazar, bo nie lubię w błocie przeciskać się przez tłumy. Targowica to następna "piękna wizytówka" naszego miasta. Brud, smród i ubóstwo.
Pamiętam jak w latach 80-tych powstał pierwszy łomżyński "Manhattan" na wlocie ulicy Polowej. Teraz stoi tam piękny gmach sądu. Pojawili się pierwsi handlujący "ruscy". Do tej pory mam dwa puszyste koce kupione u nich za grosze. Można było u nich kupić wszystko - od igieł do szycia po małe traktorki. Na leżakach rozkładali nawet pełne umundurowanie rosyjskich żołnierzy :) I też plac tonący po deszczu w błocie. Po kilku latach targ przeniesiono na ulicę Nowogrodzką, gdzie dojeżdżało się 10-tką. Tam już było mniej błocka. W międzyczasie na krótko, targowica była na Sikorskiego w stronę ulicy Dmowskiego.
"Ruscy" stali się niewygodną konkurencją dla naszych handlarzy i rozpoczęły się "walki podjazdowe". Ludzie chętniej kupowali u "ruskich", bo można było z nimi targować się o cenę. Nasi kramarze byli często nieugięci i nie przebierali w słowach. Tak i niektórym zostało.
Część handlarzy z "Manhattanu" na Polowej zaczęło okupować ulicę Długą. Potem kiedy bazar na Nowogrodzkiej zaczął przymierać, bo pogoniono tanich "ruskich", przeniesiono go znowu za bloki na Dmowskiego. Vis a vis obecnej targowicy. Tam się dopiero brnęło w błocie!
No i na koniec uraczono nas obecnym bazarem. Wstyd! Wiem, że życie rynkowego handlowca to ciężki kawałek chleba. Mróz, deszcz, upał, a oni zarabiają na swoje utrzymanie. To rozumiem. Tylko przy takim windowaniu cen i badziewiu jakie sprzedają, to na ten chleb za dużo nie zarobią! Byliśmy z mężem na bazarach w Czechach. Bazary czyste, chodniki, kryte kramy i ceny, które można obniżyć nawet o 50 % targując się umiejętnie ;)
W piątek siostra chciała kupić zestaw garnków. Cena wyższa od tych w sklepie. Zaczęła się targować i usłyszała: A idź kobieto w jasną ch....ę i dodatkowo kilka epitetów. Z kolei ja spróbowałam kupić nasiona i po ogromnym zachwalaniu, padła taka cena, że w poniedziałek pojadę na Kierzkową i kupię o 3/4 taniej.
Targ oznacza targowanie, czyli negocjowanie ceny. Nasi kramarze są nieugięci, chociaż ich ceny są czasami wzięte z sufitu. Np. jabłka z własnego sadu mają taką samą cenę jak te w sklepie i to bez marży! To samo z innymi towarami. Na koniec powiedziałam siostrze - a mówiłam?! Trzeba było od razu kupić garnki w sklepie i dostać bonusa :)
Nałaziłam się w błocie jak głupia i tylko u babci przy bramie kupiłam jajka prosto od kury. Mąż potem się śmiał, że jajka z Kauflandu, tylko pieczątki zmyte :)
Westchnęłam wspominając czeskie bazary i sympatycznych straganiarzy. Córka mówi, że w Polsce też są takie bazary i przypomina nam bazar w Gdańsku. Mąż z kolei wspomniał prawdziwy targ we Wrocławiu.
A może nasi handlowcy narzucają tak wysoką marżę za trudne warunki pracy?

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto