W Warszawie znalazła się mama Valerii - Pani Lina, jej rodzeństwo (3 i 13 lat), ciocia z synem oraz babcia. Ojczym i wujek Valerii nie mogli przyjechać. Zostali na Ukrainie bronić jej przed Rosjanami. Na razie nie mają broni, bo jest jej zbyt mało. Czekają. Na szczęście są w kontakcie z tymi, którzy zostali na Ukrainie. Nie oznacza to, że wszyscy są tam bezpieczni. Przyjaciółka Liny jadąc cywilnym samochodem, wraz ze swoją córką, zostały ostrzelane przez Rosjan. Teraz leżą w szpitalu, już po operacji, ale przez chwilę wydawało się, że nie przeżyją.
Podróż całej rodziny Pani Liny do Polski też nie była prosta. Trwała bardzo długo. Kobieta jechała z dwójką dzieci, ciocią oraz jej synem i babcią. Podróżować mogły tylko przez około 4 godziny dziennie ze względu na prowadzone działania, problemy z zaopatrzeniem, benzyną czy godzinę policyjną.
– W trakcie podróży dostali mieszkanie, przyjęła ich jedna rodzina. Nie był to wysoki standard, ale nikt nie narzeka. Potem w kolejce do granicy stali przez 20 godzin – opowiada nam Valeriia. – Na zachodzie Ukrainy jest póki co spokojnie, ale przyjechali tam ludzie z całej wschodniej Ukrainy. We wschodnich miejscowościach ludzie umierają np. z braku dostępności do wody. Na zachodzie póki co sytuacja nie jest dramatyczna, ale dużo ludzi próbuje się przedostać na granicę, wiele osób też tam pomaga i rozdaje jedzenie. Z tego co wiem były bombardowane lotniska czy obiekty militarne, ale nie miasta jak w Kijowie czy Charkowie – tłumaczy.
Przyjechały do Warszawy samochodem. To ostatnia rzecz, która została z ich dobytku. Wiedziały, że w Warszawie pracuje Valeriia i mając rozeznanie będzie mogła im pomóc. Jednak, jak mówi, sama jeszcze nie wie jak wyglądają kwestie związane z wizami, kartami pobytu etc.
Pracodawca Pani Valerii też jej pomógł nieco zwiększając wynagrodzenie i dając mieszkanie na pierwsze dni pobytu rodziny w Polsce. Pani Lina chce pracować, ale tutaj też pojawiają się znaki zapytania. Po pierwsze, bariera językowa oraz czas potrzebny na aklimatyzację. Nie wiadomo jak długo potrwa jeszcze inwazja Rosji. Po drugie, jeden z oddziałów prywatnej kliniki w Nowym Sączu chciałby zatrudnić Panią Linę, ale nie wiadomo co z nostryfikacją dyplomu.
Państwo Polskie zdaje się jeszcze systemowo nie rozwiązywać takich problemów, a jak wspomnieliśmy na początku, Pani Lina na Ukrainie była uznanym lekarzem ginekologiem z dużym doświadczeniem. Jeśli jednak musiałaby zdobywać dyplom od nowa, mogłoby być to bardzo trudne biorąc pod uwagę konieczną naukę języka.
Jak mówi nam Pani Valeriia większość uchodźców kieruje się do dużych polskich miast: Warszawy, Krakowa, Gdańska. Natomiast jeżeli tak jak w przypadku Pani Liny propozycja pracy pojawi się w Nowym Sączu to nie ma zamiaru kręcić nosem. – Jeżeli kilka dni temu nad Twoją głową spadały bomby na domy, to każde miejsce bezpieczne jest rajem.
Pani Lina podkreśla, że bardzo dziękuję Polsce, Polakom. Jak dodaje, po tej stronie granicy czuje się bezpiecznie. – Wszystko było przygotowane dla nich. Miała chwilę, żeby sobie odpocząć. Były jakieś specjalne pokoje dla dzieci, naprawdę Polska bardzo się postarała. Dużo osób po ukraińskiej stronie granicy i polskiej przekazuje jedzenie. Nawet jeżeli ktoś mówi, że nie potrzebuje to dając twierdząc, że na pewno będziesz potrzebować. U mnie w pracy też wiedzą, że na przykład ja mam rodzinę z Ukrainy. No to oni codziennie do mnie piszą, dzwonią, co i jak, czy mogą mi ewentualnie pomóc – kończy Valeriia.
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?