Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czesław Mozil: Takich Cześków jak ja będzie tu mnóstwo

Karolina Kowalska
Karolina Kowalska
Wydał książkę "Nie tak łatwo być Czesławem", będzie występował w teatrze. Ma już linię odzieżową "Czesio Ciuch", restauracje na warszawskiej Pradze i do tego cały czas koncertuje. Czesław ma wiele twarzy. Czy wiedzieliście na przykład, że marzy o roli w telenoweli? No właśnie. Oto Czesław Mozil, jakiego nie znacie.

Co jest trudnego w byciu Czesławem?

Tytuł tej książki jest oczywiście trochę ironiczny, ale gdybym chciał odpowiedzieć poważnie, to myślę, że po prostu trudno jest być człowiekiem, który ma różne twarze.

Mógłbym zostać alternatywnym muzykiem, ale jednocześnie mam parcie na szkło i jestem głodny różnych rzeczy. Z tego powodu nagle znalazłem się w sytuacji, w której wiem, że dla niektórych nie jestem artystą, tylko komercyjną szmatą.

A myślałam, że chodzi o to, że jesteś emigrantem.

To oczywiście też. Próbuję mieszkać w kraju, z którego pochodzą moi rodzice i cały czas się go uczę. Jestem w Polsce naiwnie zakochany, ale czasami dostaję po dupie za swoją szczerość, za to, że nie umiem się porządnie wysłowić, za używanie skrótów myślowych. To też sprawia, że jest mi nieco trudniej.

Nie ułatwiasz sobie sytuacji, wydając tak odważną książkę.

Nie myślę o tym w kategoriach odwagi. Wcześniej odrzuciłem wiele podobnych propozycji, bo w końcu jestem gówniarzem, który ma 36 lat, więc pisanie biografii w tym wieku jest niepoważne, jeszcze przez takiego barda, grajka jak ja. Ale gdy Jarek Szubrycht, który jest świetnym dziennikarzem muzycznym, zgłosił się do mnie z tym pomysłem, to nie mogłem odmówić. Powiedział, że nie będzie chciał plotkować, grzebać w życiu prywatnym, tylko opisze historię emigranta. Zgodziłem się.

Teraz to dość nośny temat.

Tak się złożyło i myślę, że to dobrze, że ta książka właśnie teraz się ukazała. W momencie, kiedy temat emigracji robi się czymś niebezpiecznym i wzbudza nieufność. Nadchodzą dziwne czasy, które wywołują wiele skrajnych opinii i tym samym stałem się przedstawicielem którejś ze stron w konflikcie. O co nie do końca mi chodziło.

Jak się czujesz jako naczelny głos emigrantów w Polsce?

Próbuję zrozumieć strach, który w nas jest. Sam go mam, sam się boję, ale wiem, że nie można wrzucać wszystkich aspektów tej sprawy do jednego worka. Zapominamy o tym, jak ważna jest solidarność w takich wypadkach. My w szczególności powinniśmy o tym pamiętać. Bardzo chciałbym, żebyśmy my Polacy - chrześcijanie, potrafili się zjednoczyć i to nie tylko w przypadku, kiedy wszyscy mamy wspólnego wroga. Myślę, że nas Polaków stać na to, by pomóc komuś w potrzebie. Bo sami często wcześniej z takiej pomocy korzystaliśmy. Ale nie chcę brać tutaj czyjejś strony.

Po prostu próbuję zrozumieć, skąd się w nas to bierze – ksenofobia, agresja, niepewność. W kraju, który kiedyś był tak różnorodny i multikulturowy. Do którego kiedyś się przyjeżdżało, gdy miało się inne poglądy. I nagle próbujemy się oddalić od Europy. To jest dla mnie bardzo dziwne.

Co chciałbyś powiedzieć tym ludziom, którzy się boją?

Próbuję wytłumaczyć ludziom, że takich Cześków jak ja za moment będzie tu mnóstwo. Ludzi, którzy mówią dziwnie po polsku, bo niemal całe życie spędzili w Wielkiej Brytanii, do której wyjechali z rodzicami, szukającymi pracy. Oni się właśnie rodzą, są ich miliony. I co, też się na nich zamkniemy? Obecna sytuacja w Europie jest niepowtarzalna, pomiędzy państwami podróżujemy niemal tak łatwo jak pomiędzy miastami i obojętnie, jak bardzo będziemy chcieli zamknąć nasze granice, to nie jest już w zasadzie możliwe. Śmieszą mnie niektóre wypowiedzi polityków, że to lewacy chcą przyjmować emigrantów. Rozumiem, że polscy królowie, którzy przyjmowali do kraju Żydów i innych emigrantów, też byli lewakami? O czym my w ogóle mówimy?

Czesław Mozil
Wojciech Matusik/GK

Dyskusje toczą się zażarte.

Tak, teraz wszystko jest strasznie napompowane, jest mnóstwo agresji w rozmowie publicznej, każdy jest ekspertem od islamu na Facebooku. To strasznie smutne. Szczególnie patrząc na Francję po zamachach – nikt tam nie dyskutuje o tym, ilu emigrantów trzeba teraz wyrzucić, tylko co zrobić, by podobna sytuacja nigdy więcej się nie wydarzyła. A ja próbuję tylko pokazać ludziom inną stronę tej sytuacji i opowiadam im, że jak mój kolega Ali na podwórku w Danii mówił do mnie: „przysięgnij na Allaha, że widzimy się jutro o 16:00”, to ja odpowiadałem: „ale Ali, ja mam innego Boga, nie mogę na swojego Boga przysięgać?”. To Ali bez namysłu mówił: „no jasne, że możesz przysięgać na swojego Boga”. Wtedy to było bardzo proste.

Jednak na początku książki piszesz, że Polacy na emigracji lubili śpiewać w chórze, bo to są tacy „united people”. Obserwując obecne podziały, wciąż tak uważasz?

Kuba Wojewódzki też mnie o to pytał, mówił: „Czesław, co Ty gadasz, zastanów się”, a ja nadal trwam przy swoim. Bo ja po prostu wolę żyć w przekonaniu, że my - Polacy potrafimy być razem, pomimo wielu różnic. Dziś rano byłem w programie telewizyjnym i wypowiadałem się w sprawie Kampanii Przeciw Homofobii. I podkreślałem, że przecież nie możemy innym narzucać swoich poglądów. Ale możemy mówić, żeby ewentualnie zrobić miejsce dla kogoś innego. Że pomimo naszej różnorodności warto być razem. Wierzę, że potrafimy śpiewać razem w chórze, że potrafimy razem klaskać i umiemy się dogadać. Z takim przekonaniem jest mi łatwiej i weselej żyć w Polsce. Nie chcę nawet myśleć o takiej sytuacji, że ktoś przychodzi do mnie i mówi, że nie mam prawa być ze swoją dziewczyną, bo to mu się nie podoba. Bo to jest obrzydliwe. Kiedyś przeczytałem, że strach wobec odmienności seksualnych, niewybredne żarty albo antysemityzm z przystanku autobusowego przeniosły się do internetu i nadal tam funkcjonują. Mimo to, ja - naiwnie zakochany w moim kraju - wierzę, że dążymy do jakiegoś wspólnego dobra. I wierzę w demokrację, chociaż ona czasami jest bardzo niebezpieczna.

I na przekór tym podziałom podkreślasz, że potrafisz dogadać się z każdym. To prawda?

Zawsze, już od szkoły, byłem takim kameleonem, który był lubiany przez wszystkich. To też jest straszne, bo utwierdza w przekonaniu, że każdy ma mnie lubić. W liceum pojechałem na debatę polityczną pomiędzy dwoma skrajnymi partiami. Dyskutowały dwie przedstawicielki ugrupowań, które bardzo różniły się poglądami. Ale ich retoryka, to jak rozmawiały ze sobą, jak siebie słuchały i w jaki sposób argumentowały swoje zdanie, sprawiały wrażenie, że obie panie są bardzo sympatyczne.

I ja tak podchodzę do innych, wierzę w ich dobro. A to, że ktoś ma inne poglądy, nie ma dla mnie znaczenia. Bo to nie znaczy, że on nie jest dobrym człowiekiem. Dlatego musimy się dogadać, a ja jestem przekonany, że przy piwie dogadam się z każdym.

Jak byś chciał, żeby to „dogadywanie się” wyglądało?

Mam duże wymagania wobec debaty politycznej, bo z góry idzie przykład. A często u nas to wygląda tak, że politycy rozmawiają ze sobą gorzej niż kibice walczących klubów. Ile już w telewizji widzieliśmy takich obrazków, że jest dwóch polityków o skrajnych poglądach i pani redaktor, która w zasadzie milczy, bo oni się przekrzykują? W Danii, gdy coś takiego się dzieje, notowania polityka od razu spadają, bo krzyk oznacza słabość. A mam wrażenie, że w Polsce jest odwrotnie, że krzyk to oznaka siły i pewności siebie.

To bolączka wielu z nas. Narzekanie na polityków nie ma końca.

Ale ja nie narzekam! Kocham Polskę i jestem ostatni, jeżeli chodzi o wytykanie jej wad. Niedawno kolega zadzwonił do mnie i opowiedział, jak nocą jechał samochodem i słuchał Radia Maryja – ja zresztą też to czasem robię. Zadzwoniła tam pani, która chciała się włączyć do rozmowy w programie o patriotyzmie i powiedziała, że dla niej patriotą jest Czesław Mozil. A przecież jeszcze niedawno ja - przez płytę „Księga Emigrantów”, która jest hołdem dla nich, przez piosenkę, która jest tak naprawdę o miłości do Polski, ale ma tytuł „Nienawidzę Cię Polsko” - stałem się dla części społeczeństwa chłopakiem, który nienawidzi swoich korzeni. A ja jestem dumny i szczęśliwy, że mogę mieszkać i funkcjonować w Polsce. Wczoraj grałem w Starachowicach, przedwczoraj w Scytowie, jeszcze wcześniej w Krotoszynie i myślę, że jestem jedną z niewielu osób w kraju, które mogą dokładnie ułożyć na mapie polskie miasta.

Byłeś tłumaczem na budowie, wynosiłeś śmieci, pracowałeś w knajpie, udzielałeś się w środowiskach polonijnych w Danii... Można powiedzieć, że doświadczyłeś wszystkich aspektów bycia emigrantem.

Zgadza się, jestem typowym emigrantem, który miał za granicą do czynienia ze wszystkim. Jak śpiewam teraz moje piosenki emigracyjne, np. w Wielkiej Brytanii, do której niedługo znowu się wybieram, to po koncercie przychodzą do mnie zapłakani ludzie i mówią, że to o nich. Opowiadam historie, które są im dobrze znane. To piosenki, które są dla nich hołdem, mimo, że pojawiają się w nich elementy prześmiewcze.

Bo ja wiem, jak to jest tęsknić za swoim krajem, jak to jest próbować ułożyć sobie życie gdzie indziej. Widziałem to wszystko u swoich rodziców, a potem u siebie.

Urzekł mnie w Twojej książce fragment, w którym opisujesz, jak dzwoniłeś do przypadkowych ludzi i grałeś do telefonu swoją muzykę, bo wstydziłeś się występować. Nadal dopada Cię trema, gdy wchodzisz na scenę?

Tak, mam tremę. Wchodzenie na scenę bez tremy, to według mnie znak, że trzeba zacząć na siebie uważać, bo można zniszczyć pychą cały dorobek. Nie mogę wychodzić na scenę i oczekiwać oklasków. Mogę tylko na nie pracować. Teraz już oczywiście tego nie robię, co robiłem, gdy byłem małym chłopcem, nie wykręcam dziwnych numerów, byle tylko ktoś odebrał i nie gram do słuchawki, ale trochę do takiej sytuacji wracam. Przez to, że mój wizerunek został różnie wykorzystany w mediach i błędnie utrwalony, to wiem, że jestem jednym z najbardziej nieodkrytych artystów w naszym kraju i mówię to szczerze. Bo można znać Czesława Mozila, można mieć pogląd na jego dokonania, ale mimo tego, że miałem na koncie jedną z najlepiej sprzedających się płyt w 2008 roku, to prawda jest taka, że w tej chwili moje "solo akty" mało kto kojarzy. I one są takim trochę metaforycznym powrotem do tego dzwonienia.

Źródło: YouTube

Twoje "solo akty" będzie można zobaczyć w teatrze.

Tak, zadzwoniłem do Och Teatru i poprosiłem o 40 minut audiencji u pani Krystyny Jandy. Chciałem spełnić swoje marzenie, a ja do swoich marzeń podchodzę bardzo zadaniowo, tak było też w tym wypadku. Przygotowałem się, przyjechałem do Och Teatru, rozstawiłem się na scenie i zagrałem 40 minut swojego "solo aktu", który jest mieszanką stand upu, teatru i muzyki. No i się udało. Od stycznia będę grał dla publiczności. Strasznie się z tego cieszę, ale oczywiście też się denerwuję. Mam nadzieję, że ludzie przyjdą na to i będą ciekawi mojej nowej odsłony. Choć myślę, że gdybym to grał jako zupełnie obca osoba, to pewnie przyszłoby więcej ludzi niż na Czesława Mozila.

Skąd w Tobie ta niepewność?

Mam cudownych fanów, ale myślę, że przez swoje poglądy dla wielu osób jestem nie do przełknięcia.

Część publiczności nie przyjdzie, bo na Mozila to nie ma mowy. Abstrahując od mojej muzyki. W ogóle jest we mnie sporo obaw. Dziesięć lat temu usłyszałem od znajomych, że dobrze, iż próbuję inwestować pieniądze w inne projekty, takie jak knajpa czy firma odzieżowa, bo trzeba mieć plan B, kiedy muzyka nie wypali. To się udało i myślę, że dobrze jest mieć coś, co będzie działało nawet, jak zejdę ze sceny. Dzięki temu będzie mnie stać na zapłacenie rachunków. Mocno to odczułem po wydaniu płyty, która nie była grana w radiostacjach, bo nie pasowała ani do mainstreamowych, ani do alternatywnych rozgłośni. No i w takich wypadkach mnie nie ma. Ale nie mam zamiaru rezygnować z robienia rzeczy wartościowych.

Tomasz Bolt

W książce opisujesz także swoje pierwsze aktorskie kroki. Zagrałeś w filmie „Facet (nie)potrzebny od zaraz”. Jak to wspominasz?

To było świetne doświadczenie. Cieszę się, że mogłem znaleźć się w tak zacnym towarzystwie, jak: Maciej Stuhr, Joanna Kulig, Kasia Maciąg. To było świetne, że mogłem czegoś takiego spróbować, szczególnie, że jestem niespełnionym aktorem. Spróbuję trochę tego niespełnienia upuścić w "solo akcie", o którym wspomniałem. Dziwię się w ogóle, że nie dostałem jeszcze żadnej propozycji z „Klanu” czy z „M jak miłość”, byłbym w tym świetny! Temat emigracyjny jest przecież tak nośny! Musi w końcu wrócić jakiś wujek z Ameryki, z dziwnym akcentem. To mogę być ja! Jestem idealnym wzorem Polaka, który wraca do kraju. Czekam na propozycję.

Będziesz się wpraszał?

Czasami trzeba, bo show-biznes nie zawsze ma na ciebie pomysł, więc musisz mu coś podać na tacy. Mam marzenia i nie chcę stać w miejscu.

Marzenia mają także młode kapele, o których w książce wypowiadasz się dość gorzko.

Bo takie kapele spotkałem wiele razy i wiem od menedżerów klubów muzycznych, w których one grają, jak to wygląda. Że mają spore wymagania, a niewiele im się chce i często są nieprzygotowani. A ja uważam, że jak się jest młodym, to powinno się cieszyć z tego, że można gdzieś zagrać i robić to jak najczęściej. Bo co masz lepszego w weekend do roboty niż spakować się do auta i pojechać gdzieś pograć? A wielu osobom się nie chce i dziwią się, że sukces sam nie przychodzi.

Jak wspominasz swój udział w programie "X-Factor"? W książce przyznajesz rację znajomym, którzy odradzali Ci bycie jurorem.

Mieli rację w tym sensie, że po udziale w takim przedsięwzięciu jesteś od razu szufladkowany i część środowiska dziennikarskiego, która cię wspierała, nagle nie ma ochoty nawet przesłuchać twojej nowej płyty. Mimo to, zrobiłbym to jeszcze wiele razy, bo uwielbiam pracę w telewizji. Kto ma siedzieć w telewizji, jeśli nie ktoś taki jak ja? Oczywiście trochę żartuję, ale czuję się przed kamerami jak ryba w wodzie i myślę, że ludzie to czują. Ostatnio brałem udział w „Małych Gigantach” i nigdy nie zrobiłbym tego inaczej.

Media rozpisywały się o Twoich związkach, więc ten temat już zostawmy. Ale powiedz, co Cię najbardziej fascynuje w kobietach?

Różnorodność. Że dwie tak skrajnie różne kobiety mogą być tak samo fajne. Trudno powiedzieć przecież, że się ma jeden typ kobiety. Ale tak szczerze, to w kobietach fascynuje mnie ich siła. Mam szczęście być z partnerką, która posiada jej dużo. Korzystam z tego, bo pomaga mi znajdować drogę, która jest dla mnie w danym czasie najlepsza i wspiera mnie w moich wyborach. To fantastyczna sprawa.

Jesteś dumnym mieszkańcem warszawskiej Pragi. Co lubisz w tym miejscu?

Cenię sobie autentyczność, która jest na prawym brzegu mocno obecna. Są tutaj nowi mieszkańcy, są tacy, którzy tam mieszkają od dziecka i to wszystko dość fajnie się miesza. To sprawia, że tam jest kolorowo, żyje się inaczej, niż po drugiej stronie Wisły. Zresztą, nie znam chyba drugiego takiego miasta, gdzie z jednej części do drugiej jest tak blisko – jak u nas z centrum na Pragę - a jednocześnie tak daleko mentalnie. Ale takie przełamanie też jest wartością, bo każdy może sobie wybrać, po której stronie chce być. Czasami jadę na Pragę z ludźmi, którzy mówią na przykład, że są pierwszy raz po prawej stronie rzeki od trzech lat. To jest kosmos.

rozmawiała Karolina Kowalska, dziennikarka portalu warszawa.naszemiasto.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto