Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Elvis Presley gra Ace of Base. Wywiad z the Baseballs

Marcin Śpiewakowski
Marcin Śpiewakowski
Pochodzącą z Niemiec grupę The Baseballs tworzy siedem osób, ale najważniejszym ogniwem jest trzech wokalistów: Sam, Basti i Digger. Założenie, które im przyświeca, jest bardzo proste - łączą miłość do muzyki rockabilly i stylistyki rodem z lat 50. ze współczesnymi hitami, nagrywając znane piosenki w stylu typowym dla Elvisa Presleya. The Baseballs po dwuletniej przerwie wracają do Polski i zagrają dwa koncerty: 27 września w Gdańsku i dzień później w Warszawie. Z tej okazji porozmawialiśmy z Bastim, frontmanem grupy.

Ostatni raz rozmawialiśmy dwa lata temu, przed Waszym poprzednim koncertem w Polsce. Dużo się zmieniło od tego czasu?

Sporo koncertowaliśmy, w międzyczasie nagraliśmy też nową płytę, która wychodzi 9 września. Długo się zastanawialiśmy, co byłoby dobrym pomysłem na album. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy wrócić do coverów. W końcu nas olśniło – wszyscy teraz są zachwyceni latami 90., ciągle się o tym mówi, my też wychowywaliśmy się w tym czasie. Oczywiście słuchaliśmy głównie rock and rolla, ale nie dało się uniknąć tych wszystkich girls- i boysbandów. Uznaliśmy więc, że to fajny pomysł, żeby przerobić ich piosenki na rock and rolla. Stąd nowa płyta, „Hit Me Baby…”.

Zanim przejdziemy do nowej płyty - jest coś, co nie daje mi spokoju. Znalazłem w internecie dość niezręczne wideo, na którym występujecie w fińskiej edycji "Big Brothera". Umiesz to wyjaśnić?

O nie… To było w czasach, kiedy pierwszy raz wyjechaliśmy z Niemiec, żeby promować naszą muzykę. Zazwyczaj niemieckie zespoły robią karierę u nas, ewentualnie w Austrii i Szwajcarii – i na tym koniec. Tymczasem z jakichś przyczyn nasza płyta przyjęła się dobrze w Finlandii. Pojechaliśmy tam i jakiś bardzo podekscytowany gość mówi nam: „Słuchajcie, mam dla Was świetną szansę – zagracie w domu Wielkiego Brata!” Wyobrażasz to sobie? W Niemczech "Big Brother" był wtedy najbardziej obciachowym programem w telewizji. Tymczasem okazuje się, że w Finlandii jakimś cudem Wielki Brat był ciągle cool.

W 2010 roku?

Prawda? No ale nie mieliśmy wiele do stracenia, więc się zgodziliśmy. Zamknęli nas w wielkim akwarium, zamknęli drzwi i kazali nam czekać. Minęło chyba z dziesięć bardzo niezręcznych minut, potem zagraliśmy dla pięciu osób i tyle. Kariera gotowa. Finlandia to naprawdę dziwny kraj.

materiały prasowe

Ok. Wróćmy do „Hit Me Baby…”. Żartowaliście kiedyś, że ta płyta to próba poradzenia sobie z traumami dzieciństwa. Jaką straszną krzywdę zrobiły Wam lata 90.?

Te piosenki leciały cały czas w radiu, nie dało się przed nimi uciec. Wtedy mieszkałem jeszcze w jednym pokoju z moją siostrą, która była ogromną fanką Ace of Base. Nie mogę szczerze powiedzieć, żebym ich nie lubił… Nienawidziłem ich! Nie było dla mnie ratunku. I kiedy wiele, wiele lat później zaczęliśmy nagrywać „The Sign”, okazało się, że znam tekst na pamięć. Nie potrzebowałem żadnych kartek ani nic. Ta piosenka wyryła mi się głęboko w mózgu i została tam przez dwadzieścia lat.

Co najlepiej pamiętasz z lat 90.? Poza tekstami piosenek Ace of Base?

Pamiętam głównie muzykę. I to, że wszyscy wtedy wyglądali, śpiewali i tańczyli dokładnie tak samo. Koniec końców nie jest to takie znowu dziwne, biorąc pod uwagę, że chyba wszystkie piosenki pisał wtedy jeden człowiek, Max Martin. Nagrywanie „Hit Me Baby…” było dzięki temu bardzo proste – wystarczyło przygotować jedną piosenkę, a reszta szła już bardzo intuicyjnie.

Ok. Zapytam w takim razie o coś, co jest Ci bliższe: jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z rock and rollem?

„Jailhouse Rock”, jeden z najsłynniejszych filmów z Elvisem Presley'em. Miałem może z 8 lat, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Elvis gra w nim takiego złego chłopca - jego bohater, Vince, podczas bójki dostaje cios w gardło. Zabiera go karetka, nie wiadomo, czy będzie w stanie w ogóle śpiewać. I jest tam taka scena, w której Vince po wyjściu ze szpitala staje przy pianinie, zaczyna „Young and Beautiful” i okazuje się, że śpiewa nawet lepiej niż przedtem. To był dla mnie magiczny moment, wtedy zdecydowałem, że chcę być częścią świata rock and rolla.

Kiedy przesłuchałem Waszą nową płytę po raz pierwszy, byłem trochę rozczarowany, że nie skorzystaliście z okazji i nie nagraliście coverów żadnego z wielkich niemieckich hitów eurodance. Wyobraź sobie: „Captain Jack” albo „Faster Harder Scooter” w wersji rockabilly…

Myśleliśmy o tym. Niestety, na początku założyliśmy, że będziemy przerabiać tylko girls- i boysbandy i później nie pasowałoby to do ogólnej koncepcji płyty.

Albo Rammstein. Musiało Was kusić.

Tak, ale to już byłoby bardzo trudne – trzeba by było przetłumaczyć piosenki na angielski, co w ogóle nie ma sensu. Trzeba by było też włożyć tam jakąś, wiesz, melodię (śmiech). Właściwie to byłoby to pisanie piosenki od nowa, chociaż nie powiem - „Du hast” jako „Doo-wop” rzeczywiście brzmi kusząco.

W takim razie, jak wybraliście piosenki?

Zaczęliśmy od listy 50 największych hitów z lat 90. i uświadomiliśmy sobie coś niesamowitego i magicznego – nawet jeśli mnóstwo ludzi nie przepadało za tymi piosenkami 20 lat temu, to teraz wszyscy świetnie się przy nich bawią. Nie ma lepszego sposobu na całonocną imprezę, niż składanka „The Best of the 90s”.

Czyli wracasz teraz do Ace of Base z sentymentem?

Wiesz, wtedy te piosenki były strasznie obciachowe, nikt w naszym otoczeniu nie traktował tego poważnie. W języku angielskim nie ma na to słowa, ale my mamy określenie na coś, co kiedyś było obciachowe, a teraz jest całkiem w porządku. I takie właśnie są piosenki z lat 90.

materiały prasowe

Myślisz, że coś podobnego może stać się ze współczesną muzyką?

Ludzie nie tyle przywiązują się do piosenek, ale do wspomnień, które się z nimi wiążą. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach piosenka schodzi na dalszy plan, wykonawca staje się coraz mniej ważny, a utwory brzmią coraz bardziej podobnie do siebie.

Dajmy na to, jeśli jesteś teraz nastolatką i słuchasz.... - czego się teraz słucha? - ... słuchasz jakiejś piosenki, świetnie się przy niej bawisz, to nie sądzę, żebyś za dwadzieścia lat pomyślał sobie: „Ach, David Guetta z Vassy na featuringu, to były czasy!”. No ale kto wie. Może za piętnaście lat okaże się, że wszyscy wielbią Aviciego (śmiech).

To też ładnie koresponduje z opinią fanów, którzy często piszą „The Baseballs biorą piosenki, których nie znosimy i zamieniają je w coś, co da się polubić”.

Tak, to jest dokładnie nasza filozofia. Często bierzemy się za piosenki, których nie lubimy, ale słyszymy, że to przecież świetna kompozycja, tylko czegoś jej brakuje. Staramy się wtedy trochę spuścić z tych piosenek powietrze i zamienić je w coś zabawnego – w coś, czego sami możemy słuchać z przyjemnością. Nawet jeśli nie jesteśmy wielkimi fanami oryginału.

Gracie niedługo w Gdańsku i Warszawie…

Zgadza się, 27 i 28 września. Pamiętam dokładnie, bo to dwa pierwsze koncerty na trasie. Zagramy więcej nowych rzeczy, ale nie chcemy wyrzucać starych piosenek, więc pewnie połączymy kilka z nich w jeden utwór, trochę pobawimy się materiałem. Ciągle nad tym pracujemy. Jedno, co się nie zmieni, to na pewno będzie mnóstwo luźnej rock and rolowej zabawy. Jako pierwsi będziecie mogli ocenić, czy to się nadaje do czegokolwiek, czy nie. Jeżeli wrócimy do Niemiec ze łzami w oczach, to będzie to Wasza wina (śmiech).

Rozmawiał Marcin Śpiewakowski, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto